Higieniczna czystość w buzi...

       ...zawsze zbliża nas do ludzi!
 
Mam dla Was kolejną recenzję jednego z nowych produktów. Za pomocą tak wymyślonego hasła, dzięki uprzejmości producenta oraz portalu kobieta.pl miałam okazję przetestować nowy płyn do płukania ust Listerine Zero.
 


          Na wstępie przyznam szczerze i bez bicia, że moja higiena jamy ustnej pozostawia wiele do życzenia. Zawsze myję zęby wieczorem, pozostałe mycia często pomijam, często zapominam o użyciu nici dentystycznej (moja ukochana dentystka łoi mi skórę za to na każdej wizycie!), a płyn do płukania używam jak mi się przypomni. Zęby mam zdrowe (aktualnie przynajmniej, kilka lat temu miałam hurtowo załatane kilka ubytków). Jednak jako mama Synka i dla niego wzór do naśladowania, postanowiłam przyłożyć się do większej dbałości w tych kwestiach. Listerine mi w tym pomogło :-)
          Kiedyś używałam sporadycznie płynu do płukania, właśnie poleconego przez moją dentystkę Listerine, ale jakiejś innej wersji. Potem dostałam jakiś inny i stosowałam jak mi się przypomniało. A teraz przysłali mi do testowania właśnie tą wersję. Obejrzałam sobie dokładnie opakowanie - jest proste, czytelne, zawiera wszelkie potrzebne informacje, zakrętka jest zafoliowana, wygodne zamknięcie. Wszystko w idealnym porządku! Podoba mi się też przezroczysta i niezbyt obklejona butelka, bo widzę jak wygląda płyn i ile mi jeszcze go zostało :-)
          Zapoznałam się dokładnie z informacjami na opakowaniu, a także z pełną ciekawostek stroną internetową, gdzie możemy przeczytać choćby krótką historię płynów do płukania ust albo zrobić krótki test dobierający dla nas najwłaściwsze produkty Listerine :-) Według wszelkich informacji, płyn który otrzymałam, usuwa aż do 99,9% bakterii w jamie ustnej - nie potwierdzę ani nie zaprzeczę, bo nie liczyłam ;-) ale ostatnio z Synkiem dużo rozmawiamy o bakteriach, w czasie higieny jamy ustnej "na niby" liczymy sobie bakterie w buzi i sprawdzamy czy trzeba jeszcze doczyścić ;-) Synek potwierdził, że po płukaniu Listerine Zero - nie widzi w moich ustach żadnej bakterii ;-) Kolejna informacja od producenta podkreśla, że płyn zawiera fluorek sodu. Nie jestem ekspertem, ale z tego co się orientuję - kogo to ciekawi odsyłam do literatury specjalistycznej - ma działanie przeciwpróchnicze i dezynfekujące, czyli dokładnie takie o jakie nam chodzi! I bardzo dobrze :-) Kolejna, w zasadzie podstawowa w przypadku tego konkretnego produktu, informacja: Listerine Zero ma łagodniejszy smak i nie zwiera alkoholu! Dla mnie to bardzo ważna informacja. Nie wszyscy lubią intensywny smak płynów do płukania (który jest konieczny dla zachowania ich prawidłowego działania) - ten płyn skierowany jest właśnie dla tych osób! Wielu ludzi (w tym ja) nie używa alkoholu. Wcale lub prawie wcale albo po prostu nie lubią smaku. Niektórzy są wrażliwi choćby przez to, że po płukaniu ust płynem zawierającym alkohol, przez jakiś czas "dmuchanie w balonik" może wykazać %! Nie wnikając w powody awersji do alkoholu, nie każdy musi używać procentowego płynu do płukania ust. I ja wybieram ten bezalkoholowy! Dodatkowym atutem jest tu fakt, że płyn może być stosowany przez dzieci (od 6 roku życia), a  dla mnie jako mamy jest to istotna informacja. Płyn reklamowany jest jako "dla całej rodziny" i według mnie rzeczywiście taką funkcje może pełnić spokojnie! Po kilkutygodniowym testowaniu, potwierdzam jego łagodniejszy smak. Ponieważ jednak zawiera kompozycję olejków eterycznych, nie jest kompletnie bez smaku. Nie wiem czy każdy ten smak polubi ale mi osobiście bardzo odpowiada bo ma wyczuwalną eukaliptusową nutę - a ja to lubię!
           Z własnej obserwacji w czasie testowania, dodam jeszcze, że płyn wydaje mi się być bardzo wydajny, ale może to też dlatego, że poprzednio stosowane przeze mnie były w butelkach o mniejszej pojemności, a ta butla ma aż 500ml.
           Podsumowując, muszę publicznie oświadczyć, że płyn stosuję i będę stosować. Nie liczyłam bakterii, które usunął ;-) Ale zdecydowanie i wyraźnie działa odświeżająco na jamę ustną. Niestety używam wiele używek, przez które mój oddech nie zawsze jest świeży, a i ja sama też nie czuję się komfortowo, mam niesmak w buzi i źle się z tym czuję. Po stosowaniu płynu Listerine Zero czuję zdecydowaną poprawę! Komfort w jamie ustnej i zapach z buzi - naprawdę zdecydowana poprawa i bardzo duży plus! Dodam, że mam porównanie, bo wcześniej stosowałam płyn innej marki i takiego efektu świeżości i czystości po nim nie odczuwałam prawie wcale! A teraz jest to ewidentne! I jak rano po rytualnej kawie itp. dotychczas taki niesmak w ustach (nie wspomnę już o płytce nazebnej, bakteriach...) tak przy Listerine Zero - nie mam kompletnie takiego poczucia :-) Tak więc z czystym sumieniem polecam wszystkim :-)
 
 
     Nie mogę pominąć faktu, że Listerine Zero to przecież nie jedyny produkt tej marki! Posiadają cała gamę produktów, w tym 10 rodzajów płynów do płukania ust! Tak więc każdy może dobrać dla siebie coś odpowiedniego :-) Ja, jako mama, muszę zwrócić uwagę na płyny Listerine przeznaczone specjalnie dla dzieci - o smaku miętowym lub owocowym - uważam, że wpajanie zdrowych nawyków higieny jamy ustnej od najmłodszych lat to jeden z obowiązków rodziców. Płyny Listerine dla dzieci (od 6 roku życia) mają bardzo wygodny dozownik ale przede wszystkim "magiczne" właściwości: łączy razem i zabarwia pozostałe po szczotkowaniu resztki, które są widoczne w wypluwanym płynie, dzięki czemu dziecko widzi efekty płukania i wie czemu ono służy :-)
 


Pierwsze Candy u Ma_niusi :-)

      Ostatnio spotkało mnie wiele przyjemnych wygranych, po cichu liczę też na kolejne, ale ciii żeby nie zapeszać ;-) Wiem już jak miło jest dostać jakiś upominek. W rewanżu za cała sympatię okazaną mi na blogach i nie tylko, chcę teraz Was obdarować. Na początek skromnie, ale już mam kolejne dwa zestawy naszykowane, więc zaraz kolejne Candy i kolejne... Nie mam jeszcze doświadczenia w organizowaniu Candy, dotąd zawsze byłam "po drugiej stronie", ale mam nadzieję, że wszystko jasno napiszę ;-)

          Najpierw najważniejsze czyli co można wygrać? Nagroda jest jedna i jest nią zestaw 3 książek: "Tam gdzie ty" Jodi Picoult (książka nowa, z płytką!), "Kroniki rodzinne" Tony Parsons (raz czytana w idealnym stanie) i "Uśmiechnij się! Siadamy do stołu" Jester Juul (raz czytana, recenzowana przeze mnie niedawno).
      
         Jak wygrać?
Lubię czytać książki i lubię oglądać filmy. Jednak bardzo bardzo rzadko się zdarza, że filmowa adaptacja jest lepsza lub choćby dorównuje książce. Najczęściej po obejrzeniu filmowych adaptacji książek jestem nieco... rozczarowana?
          
           W komentarzu pod tym postem napisz, która adaptacja filmowa książki jest według Ciebie lepsza (lub przynajmniej dorównuje) od literackiego oryginału. I dlaczego? Możecie pisać wiersze, wypracowania albo jedno celne zdanie - liczą się argumenty! Kto mnie przekona - wygrywa :-) Zwycięzcę wybiorę osobiście i będzie nim osoba, która skutecznie mnie przekona, że wybraną przez nią adaptację filmową książki naprawdę warto obejrzeć :-)

           Osoby blogujące bardzo proszę o zamieszczenie bannerka z przekierowaniem na mojego bloga w bocznym pasku. Udział brać mogą również osoby nie piszące bloga, ale wtedy proszę o pozostawienie kontaktu e-mail.
           Będzie mi bardzo miło jeśli dołączycie do moich obserwatorów i polubicie mój blog na FB ale nie jest to warunek konieczny :-)
           Zgłoszenia do Candy przyjmuję do 14 grudnia 2012 do godz. 23:59. Zwycięzcę wybiorę następnego dnia i ogłoszę w osobnym wpisie. Zwycięzcę bardzo proszę o pilny kontakt mailowy z podaniem adresu do wysyłki, to może jeszcze Świątecznie kogoś zdąży ucieszyć ta paczuszka :-) Ja ze swojej strony postaram się wysłać jak najszybciej.
                 No cóż, to chyba wszystko? Z niecierpliwością czekam na Wasze propozycje!

                                      Miłej zabawy :-)


Wychowywanie chłopców

   Jako mama Synka tematem jestem żywo zainteresowana. Ponadto, jako mama samodzielnie wychowująca Chłopca - tematem zainteresowana jeszcze żywiej jestem ;-) A jako Kobieta, Córka i posiadaczka li i jedynie dwóch Sióstr - temat uważam za palący dosłownie ;-) Wobec powyższego sięgam regularnie po tematyczne lektury. Ostatnio w bibliotece wpadła mi w ręce książka o takim właśnie prostym tytule - nie mogłam się jej oprzeć ;-)
        Książka wydana przez wydawnictwo Rebis w serii poradników psychologicznych dla rodziców. Autorem jest Steve Biddulph - autor specjalizujący się właśnie w tematyce dziecko-chłopiec-męskość. Nie czytałam jeszcze żadnej jego książki tym więc chętniej sięgnęłam po lekturę. 
          Podtytuł książki brzmi: Jak pomóc chłopcom wyrosnąć na szczęśliwych mężczyzn. Z tym większą ciekawością przeczytałam całość - w końcu jestem świadoma jak wielkim brakiem w prawidłowym rozwoju chłopca jest nieobecność ojca w jego życiu. Zaczynając od formy i układu książki: czyta się lekko, łatwo i przyjemnie; choć mi osobiście bardzo przeszkadzał nieczytelny układ treści: niektóre rozdziały mają w połowie wtrącone jakieś podsumowania, listy, przez które ja gubiłam wątek bo nie wiedziałam czy mam czytać rozdział do końca czy przerwać (a jak tak to w którym momencie? wpół zdania - jak to zostało w układzie podzielone?), wtrącone teksty zajmowały czasami kilka stron i nie wiedziałam już w końcu czy czytam podsumowanie, dodatkową opinię czy właściwą treść rozdziału... Przekład jednak jasny i czytelny, książkę mimo takich przeszkód czyta się szybko.

Ciekawe ilustracje.

          Książka zawiera bardzo dużą - jak na ten rodzaj literatury - ilość zdjęć i rysunków. O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć kilka żartobliwych rysunków, to umieszczanie w każdym rozdziale po kilka zdjęć (może i mających coś wspólnego z tematem, ale nie wnoszących żadnego dodatkowego przekazu) jest w mojej opinii tylko "zapychaniem miejsca". Wiem, że niektórzy są wzrokowcami i być może to dla nich te zdjęcia są pomocą, ale same zdjęcia konkretnego przekazu nie mają a miejsce zajmują... ta lektura to w końcu nie album...
Zbyt dużo zdjęć.

           Przejdźmy jednak do meritum czyli treści. Książka zawiera 10 rozdziałów, każdy poruszający inny aspekt wychowania chłopca, odnoszący się także do różnych etapów  życia chłopca od dzieciństwa po dojrzałość. Możemy poczytać o rozwoju mózgu, hormonach, seksualności, sporcie, roli ojca, sposobach kształcenia czy samotnych matkach. Wszystkie obszary - jak dla mnie - ciekawe i interesujące. Książkę "połknęłam" i... niewiele nowego się dowiedziałam :-( Niestety. Nie wiem, być może fakt, że kilka lat jednak miałam styczność z pedagogiką, być może fakt, że interesuję się tematem i co nieco na ten temat już czytałam i się dowiedziałam... a może rzeczywiście w książce niewiele ciekawego można znaleźć? 
             Okropnie mnie również denerwuje fakt, że większość książki niemal "nafaszerowana" jest tematami, sformułowaniami, nazwami, organizacjami i instytucjami kompletnie nieznanymi w Polsce i nieprzystającymi do naszych realiów. Bardzo mnie to drażni, nic na to nie poradzę, ale jeśli czytam o możliwości zwrócenia się na przykład do jakiejś organizacji to chcę mieć jej odpowiednik w Polsce a nie zagraniczną nazwę.... Jasne, rozumiem, że książka nie pisana w Polsce, że autor nie zna naszych realiów... ale można! Znam książki gdzie w przypisach, dopiskach, podsumowaniach czy gdziekolwiek - są podawane odpowiedniki różnych instytucji czy organizacji na naszym terenie! Więc jeśli komuś (nie wiem, nie znam się komu, ale na pewno komuś w polskim wydawnictwie) nie chciało się sprawdzić i dopisać... duży minus w moich oczach!
            Żeby jednak nie było, że same wady, że się czepiam - bo tak nie jest! - książka ma w moich oczach jedną ogromną zaletę: podkreśla odmienność Chłopców! Ostatnio tyle się trąbi o równouprawnieniu, znoszeniu stereotypów itd. i ja również popieram pewne tego typu postulaty... ale bez przesady, nie możemy przeginać w żadną stronę! Chłopcy różnią się od dziewczynek i jest to niezaprzeczalny fakt! Oczywiście można dzieci obu płci wychowywać w identyczny sposób, ale czy to byłoby korzystne dla nich? Czy na pewno? Ja uważam, że nie. Pomijając już różnice związane z płcią, każde dziecko jest indywidualnością i wychowujemy je jednostkowo! A znajomość uwarunkowań związanych z płcią może nam to wychowanie tylko ułatwić :-) Tak więc mocno polecam książkę tym osobom, które chcą uzyskać podstawowe, podane łatwo i prosto, informacje, na temat różnic w rozwoju chłopców i dziewczynek, oraz kilka przykładowych sposobów jak tą wiedzę wykorzystać w praktyce wobec swojego Małego Mężczyzny ;-) Nawet jeśli ktoś z Was ma odmienne poglądy i uważa, że Dziecko to Dziecko i płeć nie ma nic do rzeczy w jego wychowaniu - warto dla pełni świadomości i obrazu sytuacji, zapoznać się ze zdaniem odmiennym od własnego ;-) Tak, pod tym względem książkę polecam dla każdego z rodziców, opiekunów, wychowawców - dla każdego, kto ma do czynienia z Chłopcami :-)
        Ostatnim pozytywnym aspektem nasuwającym mi się po lekturze Wychowania Chłopców, jest fakt, że zawiera cały rozdział poświęcony matkom samodzielnie wychowującym synów. W dzisiejszych czasach to temat niesamowicie ważny, a niestety bardzo często pomijany. Bo samotne matki dziś to nie tylko te fizycznie opuszczone przez partnerów, ojców dzieci, ale także żony marynarzy czy innych mężczyzn pracujących zawodowo w odległych miejscach, często wyjeżdżających. Bardzo dziękuję autorowi za poświęcenie uwagi tej trudnej acz istotnej kwestii!
O Chłopcach...

       Podsumowując, książkę polecam jako lekką i przystępną lekturę uświadamiającą nam różnice w rozwoju między dziećmi różnej płci i obrazującą ogólnie rozwój umysłowy i emocjonalny Chłopców. Nie spodziewajcie się jednak w niej znaleźć szczegółowych informacji o wszystkich płaszczyznach, porad, konkretnych przykładów czy znanych nam odniesień. Na ten temat napisano kilka lepszych książek.Przynajmniej jedną też jakiś czas temu już przeczytałam i szczerze mogę polecić. Chcecie recenzję? A Wy znacie jakieś książki, które pomogą mi pomagać rosnąć mojemu Chłopcu?

Purpurowa prostota

Wpis ze specjalną dedykacją dla Ani, która mile połechtała moje kulinarne ego ;-)



        Czerwoną kapustę lubimy od zawsze, jednak zazwyczaj zgodnie z przepisem mojej Babci, gotowałam. Bardzo lubimy surówkę z czerwonej kapusty, jednak jak dotąd podjęłam próbę jej uczynienia ze dwa razy i szczerze przyznam, że nie była to rewelacja :-/ Raz za grubo posiekałam i ciężko było pogryźć, innym razem kiepsko doprawiłam i była niesmaczna... Dlatego gdy tylko jedliśmy gdzieś "na mieście" - co rzadko się zdarza - zawsze korzystaliśmy z okazji i wcinaliśmy surówkę z czewonej kapusty!
         Ostatnio Synek opowiadał jaka to pyszna surówka z czerwonej kapusty byłą w przedszkolu, że jadł i jadł i jeszcze jadł! No to zapytałam panią z przedszkola jak robią tą surówkę. Podała mi przepis, nie obyło się bez mojej własnej leciutkiej modyfikacji aby była dokładnie pod nasz smak. I wczoraj zrobiona. Pyszna! Jeszcze w trakcie robienia wyjadana spod noża ;-) I kicający Synek wołający, że skoro je tak kapustkę to pewnie jest króliczkiem ;-) Więc dla Ani, dla króliczków - oto prawie przedszkolny przepis na surówkę z czerwonej kapusty :-)

Dla około 3-4 osób przygotujemy surówkę w około 15 minut (zależy jak szybko machasz nożem!).
Pół niedużej główki czerwonej kapusty (drugą połówkę zostaw na później, może długo poleżeć albo ugotuj na następny dzień do obiadu!) obierz z wierzchnich liści, umyj i poszatkuj dość drobno (ja siekałam jak najdrobniej umiem). Jeśli robisz dla małego dziecka albo po prostu masz takie upodobania, możesz poszatkowaną na chwilkę zalać wrzątkiem aby nieco zmiękła - my jednak lubi chrupać jak króliczki ;-) Jedną małą cebulkę (lub jedną dużą czerwoną) posiekaj bardzo drobno. Dodaj do kapusty. Jedno duże jabłko (najlepiej niezbyt kwaśne) zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Dodać dużą łyżkę oliwy z oliwek, sok wyciśnięty z połówki cytryny, łyżeczkę cukru, sól i pieprz do smaku.Wszystko wymieszać i zajadać ze smakiem :-) Smacznego purpurowego :-)

Chwalę się :-)

Przepraszając za tak długie milczenie (związane ze spawami rodzinnymi) zaczynam od przechwałek ;-) A co - mam czym się chwalić! Po raz kolejny dopisało mi szczęście (coraz częściej powtarzam sparafrazowane przysłowie "Kto nie ma szczęścia w miłości ten ma szczęście w candy") i wygrałam Candy u Onlyhope! Kompletnie się nie spodziewałam, a tu taka niespodzianka :-) Już kilka dni temu dotarła do mnie paczuszka. Niech nikogo nie zmyli skromny rozmiar, bo w środku - same cuda! W poście o Candy były zaprezentowane następująco (KLIK). Niestety mój aparat jak i zdolności fotograficzne pozostawiają wiele do życzenia, ale u mnie prezentują się między innymi tak:
Prawie cały zestaw
Niektóre skarby...
Takie piękne maleństwa!
I moje wymarzone najpiękniejsze cudeńko!!!

Bardzo bardzo gorąco dziękuję :-) Na razie leżą na górnej półce i cieszą oczy ;-) Przyznam też ponownie, że nigdy w życiu nie robiłam biżuterii. Moja siostra coś tam próbowała troszkę ale ja nigdy. Ale teraz - nie mam wyjścia ;-) Z tych półproduktów, które dostałam będę coś tworzyć! Jeszcze nie wiem co i kiedy, ale na pewno pochwalę się na blogu jak już po długim z pewnością namyśle coś "udłubię" ;-) A tymczasem wszystkich zainteresowanych pięknymi cudeńkami zapraszam do składania zamówień u Onlyhope (KLIK). 

Ratunek dla czerwonych ;-)

            Po długim milczeniu (przepraszam, moja babcia w szpitalu, poważna operacja!) od razu na głęboką wodę wskakuję i nowośc na rynku dla Was recenzuję (i nie czuję, że rymuję...)...
 
            Dzięki uprzejmości producenta (KLIK) i świetnego portalu dla nowoczesnych mam (KLIK) miałam od ponad 2 tygodni możliwość testowania nowości na polskim rynku: maseczki kojąco-wzmacniającej Capillin (KLIK)! Bardzo chciałam przystąpić do tego testu, bo na tej płaszczyźnie jestem niesamowicie krytyczna. Lubię sprawdzać i testować różne rzeczy, lubię stawać wyzwania, a tej maseczce rzeczywiście postawiłam wysoko poprzeczkę. I mimo lekkiej nadziei, nie do końca wierzyłam, że sprosta wyzwaniu.
 
                      Zacznijmy od tego, że jestem alergiczką, z AZS, o bardzo ale to bardzo wrażliwej skórze! Wiecznie jest podrażniona, przesuszona, do tego stopnia, że niektóre inne niedoskonałości (jak wypryski czy pękające naczynka) przestałam już w ogóle zauważać na tle tej nadwrażliwości! Jest na rynku niewiele kosmetyków, które po zetknięciu z moją twarzą nie powodują "pożaru" niemal. Maseczki, która nie uczula, nie podrażnia, nie zaognia sytuacji (oprócz jednej oczyszczającej typu peel off, ale o tym kiedy indziej...) nie znalazłam. Na moją twarz, że tak powiem, nie było lekarstwa. Aż do tej pory?
 
              Dostałam do testowania maseczkę kojąco-wzmacniającą Capillin marki Iwostin. Markę kojarzę o tyle, że moja młodsza siostra (też wrażliwa alergiczka) od lat używa kosmetyków tej marki i bardzo je sobie chwali. Ja jednak dotąd nie próbowałam. Z ciekawością obejrzałam estetyczne opakowanie i przeczytałam wnikliwie ulotkę. Jestem bardzo dokładna i precyzyjna i niestety już na wstępie jedna wada: nigdzie nie znalazłam informacji jak często można stosować maseczkę. Czytałam, szukałam, sprawdzałam nawet na stronie producenta i nigdzie nie znalazłam. Jasne, mogę się domyślać, że podobnie jak inne maseczki, ale profesjonalnie byłoby znaleźć taką informację w ulotce dołączonej do kosmetyku. Okrężnymi drogami dostałam informację, że stosuje się ją 2-3 razy w tygodniu, czyli "normalnie" ;-) Ale dobrze by było gdyby taka informacja jeśli nie na ulotce to choćby na stronie internetowej produktu.
 
                 Opakowanie bardzo mi się podoba. Pomijam już podświadomie budzącą sympatię kwestię, że zawiera kolor fioletowy (mój ulubiony!), ale opakowanie jest przejrzyste, proste, czytelne. Bardzo to cenię, bo przecież kosmetyk to niekoniecznie bibelot do trzymania na półce, ale przede wszystkim do stosowania i ma być - według mnie - nie tyle ozdobny co dobrze i czytelnie oznaczony :-) A ta maseczka jest! Zresztą zobaczcie sami:
 


               To teraz przejdźmy do stosowania i używania maseczki. Jak już wspomniałam, stosuje się ją 2-3 razy w tygodniu, nakładając na oczyszczoną twarz na 5-10 minut, po tym czasie nadmiar usuwając wacikiem - nie zmywa się jej. Po pierwsze maseczka jest bardzo wydajna. Zawartość tubki to 50ml, a mi po 2 tygodniach testowania zostało jeszcze naprawdę sporo! Brak konieczności zmywania maseczki to również duży plus - wygoda i oszczędność czasu ;-) co dla zabieganych, zapracowanych osób znaczy naprawdę dużo! Jak wspomniałam, dotychczas praktycznie prawie nie stosowałam maseczek, ale czas 5-10 minut to akurat czas na kąpiel, mycie głowy czy inne czynności w łazience, po czym zbieramy nadmiar maseczki i gotowe :-) Maseczka ma niemal niewyczuwalny, delikatny zapach - co ma ogromne znaczenie dla osób z wrażliwą skórą! Maseczka Capillin ma delikatną kremową konsystencję, bardzo łatwo się rozprowadza:
 
 
 
                   No i sedno sprawy czyli działanie maseczki. Pierwsze pozytywne zaskoczenie dla mnie to fakt, że moja wrażliwa, alergiczna, podrażniona skóra dobrze przyjmuje tą maseczkę! Mimo że producent uprzedza, że "zawarty w maseczce kompleks chłodzący może powodować uczucie delikatnego mrowienia, który po chwili ustępuje", to ja żadnego takiego uczucia nie miałam! Nastawiona krytycznie i gotowa na jakieś "sensacje" miło się zdziwiłam, że żadnych nieprzyjemnych odczuć! Ani razu! Maseczka dobrze się rozprowadza i wchłania, po tych 10 minutach niewiele zostawało mi do usuwania.
 
                    Według producenta maseczka "przeznaczona jest do skóry nadreaktywnej, z rozszerzonymi i pękającymi naczynkami krwionośnymi oraz skłonnością do czerwienienia" - czyli jak wspomniałam w tytule: jest to ratunek dla czerwonych ;-) Mam pękające i słabe naczynka na nosie i wokół nosa, co rzeczywiście nieciekawie wygląda, za to policzki mam wiecznie czerwone od podrażnień. Pomyślałam, że to maseczka w sam raz dla mnie. Po pierwszym zastosowaniu nie zauważyłam żadnej różnicy. Po drugim też. Ale ćwiczę swoją cierpliwość, poza tym, do trzech razy sztuka ;-) I rzeczywiście, następnego dnia po trzecim zastosowaniu przyjrzałam się uważnie swojej cerze i zauważyłam gołym okiem różnicę! Najpierw pomyślałam, że jestem chora ;-) bo jakaś taka "blada"... a ja po prostu najzwyczajniej nie byłam tylko czerwona! Różnica widoczna. Po dalszym stosowaniu maseczki koloryt cery mi się wyrównał, zniknęły niemal wszystkie podrażnienia i zaczerwienienia, a więc działanie łagodzące i kojące - potwierdzone! Nie zniknęły mi popękane naczynka w okolicy nosa, ale są mniej widoczne, zniknęło zaczerwienienie wokół nich. Tak, potwierdzam, w mojej ocenie ta maseczka jak najbardziej jest pomocą i ratunkiem dla skóry skłonnej do podrażnień, zaczerwienionej, ze skłonnościa do pękających naczynek!
 
                  W skład maseczki kojąco-wzmacniającej Capillin marki Iwostin wchodzą między innymi:
- Natural Extract AP - regulujący nawilżenie skóry
- Innowacyjny kompleks wyciszający - którego działania ja osobiście specjalnie nie odczułam
- Neutrazen - zmniejsza (naprawdę!) skłonność do czerwienienia się i podrażnień
- Pronalen Aesculus - poprawia krążenie
- Witamina C - działa przeciwrodnikowo i wzmacnia naczynka
 
                      Cena maseczki (sprawdzałam w różnych sklepach internetowych) przekracza 30zł. Dla niektórych (dla mnie na pierwszy rzut oka też!) to dużo, ale biorąc pod uwagę jej wydajność, uważam tą cenę za odpowiednią dla kosmetyku o powyżej opisanych i sprawdzonych przeze mnie właściwościach.
 
                     Podsumowując - jestem bardzo zadowolona z efektów testowania! Kosmetyk miło mnie zaskoczył i został zaakceptowany przez moją skórę! Dziękuję za możliwość jego testowania - pozostanie na stałe wśród moich kosmetyków :-) A ja już nie będę "burakiem" ;-)



Pomarańczowa galaretka

Sam pomysł powszechnie znany jest chyba, ale u nas w domu zagościł po raz pierwszy. Synek długo nie mógł się nadziwić co to jest i o co chodzi ;-) Wykonałam najprostszą wersję, ale można wrzucić do galaretki owoce na przykład czy w inny sposób udekorować. Wygodna forma podania, moim zdaniem, sprawia, że jest to rewelacyjna przekąska na dziecięce przyjęcia :-)
 
1. Przekrój pomarańcze na pół w poprzek, pozbądź się miąższu (akurat świeży sok z pomarańczy z tego zrobisz!).
 

 
 
2. Przygotuj galaretke o dowolnym smaku według przepisu na opakowaniu, dodając jednak nieco mniej wody niż zaleca producent. Galaretką napełnij "miseczkę" ze skórki od pomarańczy. Schłódź w lodówce.
 

 
3. Po zastygnięciu galaretki, pokrój powstała "pomarańczkę" na podłużne cząsteczki.... i smacznego :-)
 


Mały Wędkarz :-)

         Jak wspominałam już, uwielbiam mamowanie :-) Mamuję Synkowi na wszelkie możliwe sposoby, wsłuchuję się w jego potrzeby i rozpoznaję jego upodobania. I wychodzę naprzeciw jak mogę :-) Ostatnimi czasy okazało się, że mam w domu Małego Wędkarza - dziwi mnie to bo w mojej rodzinie nikt nigdy jakoś za bardzo w tym kierunku... Ale za ścianą przez 3 lata mieszkał Sąsiad, zafascynowany wędkarz, przychodzący się pochwalić każdym nowym spławikiem czy zanętą ;-) pływający także na kutrze na morskie wędkowanie. W czasie naszych nadmorskich wakacji mieliśmy przypadkiem okazję podziwiać zawody wędkarskie nad Bałtykiem (trwały od wieczora do rana, ale podziwialiśmy przez krótszy czas!). W ubiegłym miesiącu Synek z pomocą Dziadka, wyposażony przez niego w atrakcyjną wielkościowo i kolorystycznie wędkę podlodówkę - złowił (i wypuścił) dwie ryby w jeziorze! Ależ był dumny! Wcześniej w żłobku, teraz w domu, z wielkim zaangażowaniem bawi się w łowienie ryb na zabawkową wędkę z magnesem z takiego zabawkowego zestawu. Tak więc wymagający znawca tematu mi rośnie - i dobrze, bo oboje lubimy jeść ryby :-)          
          Ale taki wędkarz to wyzwanie: nie zadowoli go zwykły patyk ze sznurkiem! Jakiś czas temu wspomniał, że chciałby mieć swoją wędkę. Ale z kołowrotkiem. No to mu zrobiłam :-)
Jak zrobić dla dziecka wędkę z kołowrotkiem i co z nią robić?
1. Idź na spacer. Z dzieckiem. Znajdźcie fajny patyk. Jestem pewna, że dla dziecka to niebywała frajda mieć wędkę z własnoręcznie wybranego patyka! I nie ważne, że brudny, krzywy, za długi, za gruby! Patyk, to patyk, nie robimy wędki na wystawę artystyczną tylko do zabawy a własny patyk na wędkę to gwarantowana satysfakcja dla dziecka :-)
2. Patyk oczyść jak potrzeba, umyj, ostrugaj nożykiem, wygładź papierem ściernym itp. żeby prezentował się jako tako ;-)
3. Przygotuj wszystko co będzie potrzebne do wykonania wędki, czyli:


- oporządzony patyk
- taśme izolacyjną lub inną taśme porządnie klejącą i w miarę elastyczną (na zdjęciu zamiast niej leży Super Glue bo na tym etapie jeszcze jej szukałam i modyfikowałam moja koncepcję wykonania wędki - przepraszam!)
- słomkę plastikową (lub inny kawałek plastikowego "patyczka")
- szpulke po niciach (lub wydrążony w środku korek od wina albo inny kawałek tworzywa w kształcie rolki)
- spinacz biurowy
- kawałek drutu
- kawałek sznurka
- nożyczki
- klej
- kartkę
- kredki lub flamastry

4. Kawałek zawiniętego drutu owiń wokół patyka zostawiając dłuższy kawałek (zawinięty w zaokrąglenie aby nie był niebezpieczny dla dziecka) odstający od patyka na wysokości gdzie będzie kołowrotek.

5. Odetnij kawałek słomki nacinając na jednym końcu (celem łatwiejszego przymocowania do patyka) i włóż w środek szpulki. Całość nałóż na odstający drucik. Można nie używać tej słomki, jednak na samym druciku kołowrotek nie będzie gładko chodził ;-)



6. Na powyższym zdjęciu mamy juz zarys naszego prowizorycznego kołowrotka. Następnie część drutu i rozcapierzoną słomkę za pomocą taśmy izolacyjnej (lub innej taśmy albo po prostu kawałka materiału podklejonego na końcach mocno) przymocowujemy do naszej wędki. Do szpulki doczepiamy (w taki sposób jak nam wygodnie) kawałek drutu, który będzie tą jakby "rączką" kołowrotka, a w więc musi być przyczepiony tylko do szpulki. Dla bezpieczeństwa i wygody owinęłam również taśmą izolacyjną. Do szpulki za pomocą taśmy izolacyjnej przykleiłam jeden koniec żyłki (= sznurka). Na tym etapie kołowrotek mamy gotowy :-)


7. W tak zwanym międzyczasie rysujemy na kartce kształty różnych ryb, wycinamy.



8. Wręczamy zachwyconemu potomstwu do pokolorowania wedle uznania (można też obkleić folią aluminiową czy pociętymi na kształt łusek opakowaniami po czipsach itp!).


Jeśli potomstwo nie wyraża chęci i zaangażowania w ubarwianie rybek - robimy to sami ;-)

Do rybek doklejamy "haczyki" ja po prostu dokleiłam z pasków papieru, ale może to być drucik czy cokolwiek innego ;-)

9. Nieco nad kołowrotkiem robimy pętelkę z drutu (przymocowując taśma izolacyjną i przewlekając przez nią sznurko-żyłkę). Na samym końcu sznurka przywiązujemy spinacz biurowy wygięty jak haczyk :-) Nad haczykiem warto umieścić kolorową kulkę z plasteliny jako ciężarek - będzie wygodniej korzystać z wędki.


10. Na czubku wędki robimy kolejną "przelotkę" przeciągając przez nią naszą "żyłkę wędkarską" ;-)


11. Nasza wędka z kołowrotkiem jest gotowa. I działa :-)



Sprawdzenie kołowrotka w małych szczęśliwych rączkach :-) Działa jak najbardziej! Kręci się, dzięki wykorzystaniu słomki równo, nawija żyłkę, można wyruszać na ryby :-) Na podłodze układamy "jezioro" lub "rzekę" z czegoś niebieskiego (kawałek materiału, kocyk, folia czy choćby pomalowane na niebiesko kartki), na wodzie układamy nasze rybki i zaczynamy łowić :-)



Haczyki też działają! Pierwsza rybka złapana, mamy branie ;-) Haczyk w okolicy pyszczka rybki - jak naprawdę ;-)


Złowiona rybka wędruje do wiaderka :-) Potem będzie pyszny obiad ;-)


Wędka z kołowrotkiem działa, ale zwykłe łowienie ryb to też nie jest atrakcja na długo... Co wiec robić z tą wędką? Łowimy na czas. Łowimy w określonej kolejności, np. według wielkości czy kolorów. Łowimy na zmianę: raz dziecko raz mama ;-) Ćwiczymy zręczność i koordynację kompletnie nie dotykając ryby nawet przy zdejmowaniu jej z haczyka. Jeśli mamy potomstwo w liczbie mnogiej - tym lepiej! Wędki wykonujemy dwie i dopiero będzie rywalizacja ;-) Łowimy na wyścigi. Na rybkach można napisać cyferki i rzucać kostką  - łowimy rybkę z takim numerkiem jaki wyrzucimy kostką. Oprócz rybek można zrobić z papieru np. stary but i zasady podobne do Czarnego Piotrusia - kto złowi but ten przegrywa ;-) Ryby zamiast "w wodzie" można umieścić właśnie w wiaderku, warstwami i również zasady podobne do Czarnego Piotrusia. Pomysłów jest mnóstwo :-)
Nie wiem jakie okrzyki czy powiedzonka mają wędkarze, bo bym zakrzyknęła na koniec zagrzewając Was do zabawy ;-) W każdym razie - wędki w dłoń!

Lirene Anti-aging

      Zanim "zasypię" Was recenzjami produktów, które dostałam do testowania (a testować i wyrażać opinię lubię, oj lubię!) chcę najpierw napisać o czymś czego nie testowałam. Co po prostu mam i szczerze polecam.
     Nie jestem maniaczką kosmetyków, nie używam ich wiele, mam kilka sprawdzonych i jestem im wierna. Chętnie próbuję nowości, ale rzadko mnie coś zachwyca. Zresztą, co chyba jest tu najważniejsze, jestem alergiczką o bardzo wrażliwej skórze, która doprawdy wybrednie akceptuje zaledwie nieliczne kosmetyki ;-) Jednym z podstawowych kosmetyków na mojej półeczce w łazience jest krem do twarzy. Zazwyczaj nawilżający, łagodzący, jednak w moim mamusinym ;-) wieku potrzeba już skórze czegoś więcej. Stosowałam wcześniej inny krem, był rewelacyjny, ale drogi :-( W lipcu tego roku w czasie zakupów w Rossmanie, wpadła mi w oko promocja na kosmetyki Lirene. Ze słyszenia znałam tą markę, ale nigdy nie używałam. Postanowiłam wypróbować. 

     Modelujący krem przeciwzmarszczkowy Lirene z serii Anti-aging Odmładzanie został ze mną do dziś i zostanie na dłużej :-) Nie zacytuję Wam całej ulotki, o kremie możecie przeczytać sobie na stronie Lirene (KLIK) a i weźcie pod uwagę, że jest to tylko jeden z produktów z całej serii (KLIK) ja mam jeszcze krem pod oczy i też używam :-) 
      Odnosząc się do treści opisu kremu i ulotki, mogę potwierdzić: odkąd go używam nie pojawiła mi się żadna nowa zmarszczka, bruzda, przebarwienie itp. Nie zauważyłam spektakularnej poprawy dotychczas istniejących oznak mojego wieku, ale nic nowego też nie zauważyłam! Ponieważ nie wierzę w cudotwórcze właściwości magicznych kremów, nie wierzę w wyjątkową kombinację naturalnych składników mającą supermoc, nie wierzę w najnowsze odkrycia kosmetologów i innych naukowców, które rzekomo w jeden tydzień zmienią skórę "mamuśki" w skórę nastolatki, mnie takie działanie kremu zadowala jak najbardziej. Mam swoje lata i tego nie da się ukryć i cofnąć. Zależy mi jedynie aby nie zaniedbywać cery i chronić ją w sposób jak najbardziej naturalny. 
    Co do naturalności: bardzo podoba mi się stosunkowo prosty skład tego kremu. Kilka znajomych składników, najwyraźniej idealnie dobranych, w odpowiednich proporcjach (zamiast kilkudziesięciu zmieszanych "magicznych" nowości, których nazwy nawet nie umiemy wymówić).
      Krem, jak zaznacza producent, ma także działanie nawilżające i ochronne. I przyznaję - odczuwam to na własnej skórze. Jest nawilżona, miękka, delikatna. Co do właściwości ochronnych, to trudno mi to jednoznacznie stwierdzić, bo co niby miało by być miernikiem? Ale ponieważ krem sprawdza się na pozostałych płaszczyznach, liczę po prostu, że i w tej kwestii producent nie kłamie ;-) 
      Zaznaczone jest, iż krem idealnie nadaje się pod makijaż - to prawda! Nie używam wielu kosmetyków do makijażu, żadne bazy pod podkład itp. Makijaż nakładam bezpośrednio na ten krem i czuję się z tym znakomicie!

      Co do właściwości kremu mogę pochwalić kilka. Dla mnie najważniejsza jest konsystencja! Nie lubię zbyt gęstych, tłustych, ciężkich kremów, które trudno rozprowadzić. Nie lubię też zbyt rzadkich, które "rozlewają się" i powoli się wchłaniają. Ten krem ma dla mnie konsystencję idealną. Jest delikatny, nie tłusty, nie ciężki, nie płynny, no po prostu jak "puszysty, kremowy balsam" jak to sama określiłam ;-) Świetnie się wchłania! Skóra po zastosowaniu jest odczuwalnie nawilżona. Dodam też, że moja wrażliwa cera zawsze źle reagowała na wszelkie kremy ujędrniające/modelujące/liftingujące; czułam się po nich jakbym twarz posmarowała czymś w rodzaju maseczki peel off: skóra była mocno napięta, aż odczuwałam nieprzyjemne uczucie ściągnięcia i bardzo mi to przeszkadzało, jakbym miała zdrętwiałą twarz ;-) Po tym kremie wcale się tak nie czuję! Mam subtelne odczucie jakby "filtra" na twarzy jednak żadnych silnych niemiłych doznań! Krem ma też delikatny bardzo przyjemny według mnie zapach. Opakowanie jest estetyczne, a informacje o składzie i stosowaniu - pełne. Dla mnie jednak jest najważniejsze, że moja wrażliwa, alergiczna, wymagająca skóra nie tylko "akceptuje" kem Lirene Anti-aging, ale naprawdę go polubiła :-) Nie dam nikomu 100% gwarancji, że na Waszej skórze ten krem się sprawdzi równie dobrze jak na mojej. Ale gwarantuję - że warto wziąć go pod uwagę :-)
     Jak wspominałam wcześniej, znam znacznie lepsze kremy, rewelacyjnie działające na mnie pod każdym względem! Jednak w opiniowaniu biorę pod uwagę jeszcze taki czynnik jak stosunek ceny do jakości. Pod tym względem - Lirene Anti-aging wygrywa z innymi znanymi mi kremami :-)

Jak kochać dziecko


Tekst bierze udział w konkursie BLOGERZY DLA KORCZAKA. Po więcej informacji kliknij na bannerze:




Janusz Korczak
Henryk Goldszmit
Stary Doktor
Lekarz? Pedagog? Człowiek?

          Chyba wszyscy lub prawie wszyscy o Nim słyszeli. Kto nie słyszał, ode mnie wiele nie usłyszy, bo życiorys można sobie znaleźć w bibliotece, internecie i tam zaciekawionych osobą Starego Doktora odsyłam. Bo choć to fakty i doświadczenie życiowe w dużej mierze "tworzą" człowieka, to nie o Jego historii chcę Wam opowiedzieć.
           Nie mogę jednak nie nadmienić, że dobiegający końca 2012 rok, Uchwałą Sejmu RP, został ogłoszony Rokiem Janusza Korczaka. Szczerze mówiąc na sobie osobiście nie odczułam tego w jakiś wyjątkowy sposób, choć na niektórych blogach przewijała się ta informacja. Mogę tylko mieć nadzieję, że Rok Janusza Korczaka nie okaże się w konsekwencji jedną z kolejnych czczych inicjatyw, a realnie wniesie słowo i misję Starego Doktora w życie wielu ludzi! A ponieważ ja od uchwał i postanowień wolę działanie, podczas jednego z ostatnich pobytów w bibliotece, przypominając sobie właśnie o Roku Korczakowskim, sięgnęłam po jego książki. Znany na całym świecie Król Maciuś Pierwszy dla Synka. A książka Jak kochać dziecko - dla mnie.
            W dawno minionych czasach licealnych miałam przyjemność uczęszczać do klasy o profilu pedagogiczno-psychologicznym, dzięki czemu miałam w tym okresie niejedną okazję "przerabiać", jak się potocznie mówiło, Korczaka ;-) Przerabiałam Go, że tak powiem, z chęcią i entuzjazmem, nadal to jednak było li i jedynie przerabianie. Oszczędzę Wam suchych formułek i frazesów jakich nawbijano mi do głowy w owym okresie, choć nie mijają się z prawdą, to nie oddają tego co o Nim myślę. Licealne, stricte pedagogiczne "przerabianie" Korczaka zasiało we mnie jednak wielki szacunek dla Starego Doktora i nie pozwoliło nigdy o Nim zapomnieć.
             Po długiej przerwie, po raz kolejny, Starego Doktora wspomniałam, gdy zostałam mamą. Przez myśl mi przeszły niektóre jego postulaty. Gdzieś zauważyłam Króla Maciusia Pierwszego. I tak mi się wspomniało po prostu. Natknęłam się na słowa, które nosiłam w sobie, w swoim sercu i głowie od chwili gdy zostałam mamą. Słowa przyszły do mnie w wyjątkowym momencie, bo dokładnie wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, że moje "mamowanie" z powołania to nie tylko codzienne życie i zabawy, ale to odpowiedzialność za nowe życie! Coś większego, bardziej wzniosłego, wyjątkowego! Kiedy uświadomiłam sobie, że to co robię teraz, jak się zachowuję, co mówię i myślę, ma wpływ na Człowieka, który wyfrunie spod moich skrzydeł. Że każdą sekundą swojego życia w pewien sposób wychowuję Dziecko. Nic nie pozostaje bez wpływu! Wszechogarniająca odpowiedzialność osaczyła mnie z każdej strony! Tym radośniej przyjęłam mocno uproszczone i spisane dawno temu przez Starego Doktora, moje własne myśli i uczucia. Napisał on List do rodziców (który do dziś w wielu zmodyfikowanych formach krąży w Internecie także, najbardziej znana jednak jest następująca treść - zaczerpnęłam bezpośrednio stąd - KLIK):

Nie psuj mnie, dając mi wszystko, o co Cie proszę. Niektórymi prośbami jedynie wystawiam Cię na próbę. Nie obawiaj się postępować wobec mnie zdecydowanie. daje to poczucie bezpieczeństwa.

Nie pozwól mi utrwalić złych nawyków. Ufam, że Ty pomożesz mi się z nimi uporać.
Nie postępuj tak, abym czuł się mniejszy, niż jestem. To sprawia, że postępuję głupio, żeby udowodnić, że jestem duży.
Nie karć mnie w obecności innych. Najbardziej mnie przekonujesz, gdy mówisz do mnie spokojnie i dyskretnie.
Nie ochraniaj mnie przed konsekwencjami tego, co zrobiłem. Potrzebne mi są również bolesne doświadczenia.
Nie przejmuj się zbytnio, gdy mówię "Nienawidzę Cię". To nie Ciebie nienawidzę, ale ograniczeń, które stawiasz przede mną.
Nie przejmuj się zbytnio moimi dolegliwościami. Pomyśl jednak, czy nie staram się przy ich pomocy przyciągnąć Twoją uwagę, której tak bardzo potrzebuję.
Nie gderaj. Będę się bronił, udając głuchego.
Nie dawaj mi pochopnych obietnic, bo czuję się bardzo zawiedziony, gdy ich później nie dotrzymujesz.
Nie przeceniaj mnie. To mnie krępuje i niekiedy zmusza do kłamstwa, aby nie sprawić Ci zawodu.
Nie zmieniaj swoich zasad postępowania w zależności od układów. Czuję się wtedy zagubiony i tracę wiarę w Ciebie.
Nie zbywaj mnie, gdy stawiam Ci pytania. Znajdę informacje gdzie indziej, ale chciałbym, żebyś Ty był moim przewodnikiem po świecie.
Nie mów, że mój strach i moje obawy są głupie. Dla mnie są bardzo realne.
Nie sugeruj, że Ty jesteś doskonały i nieomylny. Przeżywam bowiem zbyt wielki wstrząs, gdy widzę, że nie jesteś taki.
Nigdy nie myśl, że usprawiedliwianie się przede mną jest poniżej Twojej godności. Wzbudza ono we mnie prawdziwą serdeczność.
Nie zabraniaj mi eksperymentowania i popełniania błędów. Bez tego nie mogę się rozwijać.
Nie zapomnij, jak szybko dorastam. Jest Ci zapewne trudno dotrzymać mi kroku, ale proszę Cię - postaraj się!
            List ten wydrukowałam z zamiarem powiększenia w eleganckiej kaligrafii i powieszenia na honorowym miejscu w moim domu. Jednak od kilku lat noszę go w torebce, jest pomięty i zniszczony, ale zawsze jest przy mnie. Chyba nigdy nie zawiśnie na ścianie. Czy mi nie szkoda? Czy to nie profanacja? Nie. I uświadomiłam to sobie teraz, w tej chwili, pisząc ten tekst. Nie szkoda mi, bo to nie są słowa do chwalenia się nimi na zaszczytnym miejscu. W mojej torebce, którą mam zawsze przy sobie, te słowa są jak najbardziej na miejscu. Nie czytam ich zbyt często, ale to one mnie zawsze prowadzą gdy mam jakikolwiek problem z własną reakcją na zachowanie Dziecka. Czuję się z tą moją wysłużoną karteczką tak, jak czułam się w czasach szkolnych ze ściągawkami: zawsze je przygotowywałam i miałam przy sobie, ale nie korzystałam z nich, bo wszystko co na ściągawce - miałam i w głowie ;-)


          Nie powiem Wam: noście w torebce List do rodziców. Nie powiem: powieście na ścianie. Każdy zrobi to co czuje, ja mogę tylko poprosić, żebyście choć raz go przeczytali :-) Kiedy czytałam go pierwszy raz patrzyłam na mojego maleńkiego, śpiącego w łóżeczku Synka i wizualizowałam sobie, że to on do mnie mówi te wszystkie słowa, bardzo mocno i realistycznie to sobie wyobrażałam. Spróbujcie - słowo daję, niezwykle przemawiające do serca!

           Nie mam poczucia humoru, jednak ostatnio przypadkiem trafiłam w internecie na słowa, które z miejsca wzbudziły mój szeroki uśmiech.
Rozmawia dwóch młodych ojców. Pierwszy pyta:
- Jaki lekarz prowadzi Wasze dziecko?
- Dr. Korczak i dr Montessori - odpowiada bez zastanowienia drugi. - Ale diagnozę robiliśmy gdzie indziej.

;-)

Chyba mogę powiedzieć, że mojego Syna też prowadzi dr Korczak :-) A Wy?


             Jak wyżej wspomniałam, ostatnio sięgnęłam po znalezioną w bibliotece, również wysłużoną książkę Jak kochać dziecko Janusza Korczaka. Z pewną taką nieśmiałością - przeczytałam. I na jakiś czas - oniemiałam! Zacznę może od formy, od języka. Książka napisana jest w bardzo specyficzny sposób. Jestem niesamowicie konkretna i praktyczną osobą i nigdy poetyckie słowa, porównania i metafory do mnie nie przemawiały, a nawet wręcz przeciwnie ;-) Książka poezją nie jest, jednak dzięki archaicznemu już dla nas językowi, licznym porównaniom i metaforom oraz samej strukturze rozdziałów i ich tytułom - jak poezja może być odbierana. Nie czyta się jej jak poradnik dla rodziców, jak ważny dokument, jak zalecenia lekarskie... tylko właśnie jak poezję! Ja przynajmniej, odebrałam ją bardzo emocjonalnie, osobiście i nie raz w trakcie lektury się wzruszyłam. Właśnie piękny język i poetyckie porównania, pozwoliły mi, koszmarnie praktycznej i konkretnej osobie, wzruszyć się i czytać sercem a nie tylko rozumem ;-) Bo jak odnieść się inaczej do słów napotkanych już na samym początku książki:

           Dziecko, które urodziłaś waży dziesięć funtów. Jest w nim osiem funtów wody i garść węgla, wapnia, azotu, siarki, fosforu, potasu, żelaza. Urodziłaś osiem funtów wody i dwa popiołu. A każda kropla tego t w o j e g o dziecka była parą chmury, kryształem śniegu, mgłą, rosą, zdrojem, mętem kanału miejskiego.*

          Nie powiem Wam co poeta miał na myśli i jak te słowa zrozumieć. Bo chyba każda matka po prostu c z u j e te słowa. Ja w każdym razie - tak! Wiele zdań i akapitów o podobnym wydźwięku znajdziecie w tej książce. W mojej ocenie, ubierają w słowa wiele kwestii, które tkwią w nas, rodzicach, wychowawcach, a których tak ładnie czasami nie potrafimy wyrazić. Czasami nawet nie jesteśmy świadomi wielu poglądów, postaw, które widząc czarno na białym (a nawet pożółkłym papierze - jak w czytanym przeze mnie egzemplarzu książki) dopiero sobie uświadamiamy, jakby krzycząc "Tak, przecież o to mi właśnie chodziło!". Takie "eureki" czekają nas na niejednej karcie tej książki.
          Prócz wielkiej "poezji" i pięknych słów, w książce Starego Doktora znajdujemy mnóstwo praktycznych wskazówek i konkretnych opinii. Nie ze wszystkimi musimy się zgadzać. I ja nie z każdą się zgadzam. mamy różne poglądy, różne wychowanie odebraliśmy, w dzisiejszych czasach ma na nas ogromny wpływ postęp naukowy, cywilizacyjny... od czasów Starego Doktora zmieniło się wiele. Nie zmieniło się jedno: Dziecko, czyli podmiot tej książki, podmiot życia Korczaka. Niektóre opinie spisał w wielkim skrócie, można by je mocno rozwinąć i rozszerzyć, ale spotkamy się w książce na przykład ze stanowiskiem Doktora w sprawie (i w dzisiejszych czasach bardzo na czasie, budzącej żywe dyskusje!) karmienia piersią:

          Każda matka może karmić, każda ma dostateczną ilość pokarmu; tylko nieznajomość techniki karmienia pozbawia ją przyrodzonej zdolności. [...] Bo karmienie jest dalszym ciągiem ciąży, "jedno dziecko z wewnątrz przeniosło się na zewnątrz, odcięte od łożyska pochwyciło pierś, nie czerwoną, a białą krew pije".*

           Korczak w Jak kochać dziecko wznosi się także na wyżyny filozofii i stawia bardzo ważne postulaty:

           Wzywam o Magna Charta Libertatis, o prawa dziecka. Może ich jest więcej, ja odszukałem trzy zasadnicze:
1. Prawo dziecka do śmierci.
2. Prawo dziecka do dnia dzisiejszego.
3. Prawo dziecka, by było tym, czym jest*

Oczywiście, odbierać te słowa można w różny sposób, jako postulat prawny, filozofię, ale też znowu - jako czarno na białym uświadomienie nam, "zwykłym ludziom", kwestii, które zazwyczaj wypieramy ze świadomości, których nie umiemy wyartykułować, których się boimy albo, pod wpływem najróżniejszych porad, poradników, stylu życia, bycia, pozytywnego myślenia itp., modyfikujemy dla własnej wygody. Możemy wyznawać różne religie. Możemy czytać książki psychologiczne i posiłkować się publikowanymi wynikami badań czy poglądami. Możemy mieć własną filozofię życiową. Ale niektóre kwestie są niezaprzeczalne - tylko niektórym z nas (tak, mi też!) trudno przyjąć je i wyartykułować.
            Większość książki poświęcona jest jednak nie poetyckim opisom czy filozoficznym wywodom, a obrazowemu opisowi rozwoju i wychowania dziecka. Rozbita na rozdziały - przykłady z różnych dziedzin - prowadzi nas przez całe życie dziecka od narodzin po dorosłość. Próbuje przybliżyć i pozwolić zrozumieć różne zachowania. Nie wskazuje jak postępować na każdym kroku, raczej stawia wiele pytań, na które sami powinniśmy sobie odpowiedzieć, ale też opiniuje niektóre postawy czy zachowania rodziców i wychowawców. Korczak pisze:

            Biedni ci starzy, którym wszystko przeszkadza. I bodaj czy nie jedyne dobre uczucie, które dziecko stale do nas żywi, jest - litość.*

W tym miejscu się zaśmiałam :-) Bo ileż prawdy jest w tych słowach! Bo w tym miejscu akurat nie tylko rozumiem w pełni Starego Doktora ale i w pełni się z nim zgadzam! Chwaląc- nie chwaląc się, chyba potrafię patrzeć na świat oczami Dziecka. Wielokrotnie bawię się, spaceruję, jem, śpię dokładnie tak samo jak moje Dziecko. I patrzę na świat jego-swoimi oczami. I dlaczego dorosłym przeszkadza jak kruszę w czasie smakowitego posiłku? I dlaczego dorosłym przeszkadza jak taplam się w błocie? I dlaczego dorosłym przeszkadza jak usiłuję znaleźć odpowiedź na pytanie czy Bóg ma siusiaka? I dlaczego dorosłym przeszkadza jak po raz sześćdziesiąty zapytam dlaczego? Dlaczego? Mi samej żal tych dorosłych, którzy na własnej skórze nie doświadczyli tyle wspaniałych rzeczy: nie macali żywej żaby czy dżdżownicy, nie zjedli tak niebiańsko pysznego jedzenia, że nie mogli powstrzymać się przed mało eleganckim napychaniem buzi i nie znaleźli samodzielnie odpowiedzi na nurtujące ich "egzystencjalne" pytania! Ileż ci ludzie tracą! Tak, w tym na przykład zdaniu w Korczaku "czytam siebie".
             Stary Doktor, choć sam mamą nie był ;-) wyraża w książce wiele poglądów na temat macierzyństwa,  na temat postępowania matek, na temat uczuć i ich mądrości. Pojawiają się poglądy, według mnie trafne gdy sięgamy do ich sedna, choć przez Korczaka nieco kontrowersyjnie ujęte w słowa:

            Kobietę uszlachetnia macierzyństwo, gdy ofiarowuje, zrzeka się, rezygnuje; demoralizuje, gdy osłaniając się rzekomym dobrem dziecka, oddaje je na żer swych ambicji, upodobań, nałogów.*
           Jednak lekturę kończą piękne i mądre, ponadczasowe według mnie, słowa, których nie skomentuję, a zostawiam Was z nimi sam na sam, licząc, że aby dobrnąć do tego pięknego sedna sprawy - sięgniecie sami po tą książkę:

             Dziecko w życiu matki wnosi cudną pieśń milczenia. Od ilości godzin, które spędza przy nim, gdy ono nie domaga się, a żyje, od myśli, którymi osnuwa je pracowicie, zależna jest jej treść, program, siła, twórczość, matka w cichej kontemplacji dojrzewa z dzieckiem do natchnień, których praca wychowawcza żąda. Nie z książek, a z siebie. Wówczas każda książka stanie się drobną wartością; a moja spełniła zadanie, jeśli o tym przekona. W mądrej samotności czuwaj...*





* - cytaty pochodzą z książki Jak kochać dziecko, Janusz Korczak, Wydawnictwo Jacek Santorski, Warszawa, 1998r., ISBN 83-86821-61-2

Śniadaniowe bułeczki "na noc" ;-)

Lubię piec, podobno (ja nie lubię słodkiego) pyszne ciasta piekę, ale jakoś nigdy za dobrze mi nie wychodziło pieczywo :-( Teraz mam piekarnik bez żadnych cudów, zwykły gazowy, do tego grzeje jak chce, temperaturę mogę sobie ustawiać a on i tak grzeje po swojemu, zazwyczaj jeszcze bardziej ;-) A z tymi bułeczkami nawet mój okrutny piekarnik dał sobie radę! Więc polecam nawet dla tych, którzy myślą, że nie dadzą rady! A gwarantuję - własne, świeże, gorące bułeczki o poranku - doświadczenie bezcenne :-) 
Przepis zaczerpnęłam z kilku miejsc w sieci (głównie stad - KLIK), przerobiłam po swojemu i proszę bardzo :-)

SKŁADNIKI:
na 12 bułeczek

0,5kg mąki pszennej
szklanka mleka
1 jajko
2,5dkg drożdży
2,5 łyżki oleju
0,5 łyżeczki soli
tłuszcz i mąka do przygotowania formy
mleko do posmarowania


CZAS: 
Wyrabianie ciasta około 15 minut. Wyrastanie - cała noc w lodówce (w razie potrzeby czas ten można skrócić do 2 godzin w temperaturze pokojowej). Pieczenie - 7 minut.

PRZYGOTOWANIE:
W ciepłym (nie gorącym!) mleku rozpuścić drożdże, dodać pozostałe składniki i wyrobić (najlepiej ręcznie!) na gładkie, lśniące ciasto drożdżowe, w razie czego można jeszcze odrobinkę oleju dodać ;-) Gdy ciasto jest wyrobione dzieli je na 12 równych części i formujemy równe, gładkie kulki. Umiejscawiamy je w formie wysmarowanej tłuszczem i wysypanej mąką (można oczywiście na blasze, ale ja uwielbiam takie odrywane od siebie bułeczki więc polecam po prostu tortownicę). Przykrywamy czystą ściereczką i wstawiamy na noc do lodówki (lub zostawiamy na 2 godziny w temperaturze pokojowej).

Rano wyjmujemy wyrośnięte bułeczki z lodówki i już wyglądają tak:


Smarujemy po wierzchu całe bułeczki mlekiem i wstawiamy do bardzo mocno rozgrzanego piekarnika (nie mam pojęcia jak mój miał tym razem ochotę się rozgrzać, ale obstawiam około 220 stopni? przy termoobiegu zalecają 200). Pieczemy 5-7 minut aż leciutko się zarumienią, a rozchodzący się po całym domu zapach, pobudzi wszystkich śpiochów i zaprosi na miłe śniadanko w dobrym humorze :-)

Jeszcze gorące, tuż po wyjęciu z piekarnika, słoneczne bułeczki w kształcie słoneczka ;-)


I już na talerzu, już obwąchane, oblizane i.... niestety więcej zdjęć nie ma bo zostały zjedzone :-) Nie zdjęcia a bułeczki - wyszły rewelacyjne! A skoro mało kłopotliwe i nie czasochłonne w przyrządzaniu - zagoszczą u nas na śniadaniowym stole częściej :-)

Czapka i szalik

Strasznie ostatnio zalatana, po chorobie muszę nadrabiać aktywnością ;-) i nie mam czasu aby porządny post naskrobać, ale nie zostawiam Was i jednym okiem chwilami jestem i tu i u Was na blogach :-) Dziękuję za Wasze odwiedziny i komentarze :-)

A tymczasem na szybko wrzucam tylko kilka fotek kompletu szalik z czapką, który wydziergałam co prawda na wiosnę, ale wygrzebałam dopiero teraz i od kilku dni Synek nie marznie w nowych niebieskich przytulnościach :-) Czapa wyszła ogromna, że i ja bym się w nią zmieściła, ale według mnie to dobrze, bo przynajmniej ma uszy zawsze zasłonięte! Włóczka jest miła, miękka, nie znam się dobrze ale chyba to czysta bawełna? Jak ktoś się zna to może mnie oświecić ;-) Kolorki urozmaicone więc prosty wzór.





Blogowe zabawy

Zacznę od tego, że nie przepadam za tego typu zabawami, wyróżnieniami. Tak jakoś nie lubię. Ale że wyznaczyła mnie Mama Bee, którą darzę sympatią, no to nie mam jak się wymigać ;-)
Jak się dowiaduję, Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w uznaniu za "dobrze wykonaną robotę" ;-) Jest przyznawana blogom o liczbie obserwatorów mniejszej niż 200 więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na pytania zadane przez osobę, która nas nominowała. Następnie należy nominować kolejne osoby (informując je o tym) i zadając im własne pytania (nie wolno nominować bloga, który nas nominował).
Oto pytania, które zadała mi Mama Bee:
1. Czy chciałabyś cofnąć czas?
Nie. Są chwile, sytuacje, słowa, których żałuję, ale bez sumy wszystkich doświadczeń mojego życia nie byłabym dziś tym kim jestem, nie byłabym sobą!
2.jakie buty lubisz najbardziej
Czarne. Poważnie, niemal wszystkie buty mam czarne ze względów i praktycznych i estetycznych ;-) Kiedyś kochałam czarne klasyczne szpilki, odkąd jestem Mamą przeważają czarne adidasy i męskie czarne półbuty.
3. chcialabys miec gosposie, sprzataczke czy nianie??mozna wybrać jedna
Nikogo! Kocham zajmować się Synkiem, uwielbiam sprzątać, gotować, zajmować się domem i nawet jeśli mam na to mało czasu to nie dałabym się nikomu obcemu dotknąć do mojego "królestwa" ;-)
4. najbardziej szalona rzecz która Ci się przytrafia?
Nagle bez namysłu wsiadłam w pociąg i pojechałam nad morze, gdzie wydałam cała kasę i obcy ludzie pożyczyli mi pieniądze na bilet powrotny :-)
5. Najgłupszy film jaki obejrzalas?
Jak film jest głupi to raczej go nie oglądam. Choć zdarzyło mi się: Nie zadzieraj z fryzjerem.
6. jakie masz hobby?
Życie to moje hobby :-) Życie pełnią życia i wykorzystywanie szans jakie los nam podsuwa pod nos, pełna aktywność na wysokich obrotach! Mam wiele zainteresowań (kuchnia, piłka nożna, dzierganie i inne) ale moim hobby jest życie :-)
7. marzenie bliskie realizacji to?
Chodzenie na mecze razem z Synkiem :-)
8. znienawidzona rzecz z dziecinstwa to?
Buraki! Nigdy więcej w żadnej postaci w moim domu!
9. gdybyś miala czarodziejska różdżkę co byś zmianila na świecie/w swoim otoczeniu?
Oj, wiele jest do zmiany ;-) Ale moim zdaniem wystarczy zmienić jedno: dać wszystkim ludziom inteligencję i mądrość życiową! Zaopatrzeni w ten sposób zaczną działać tak, że cały świat zmieni się na lepsze, a przede wszystkim sytuacja wszystkich dzieci na świecie (co dla mnie jest najważniejsze!).
10. czy jesteś uzależniona od "blogowego życia"?
Tak. Bloguję w sumie od 7 lat, od narodzin Synka codziennie (na innych blogach, nie tutaj, tu dopiero zaczynam). Piszę, czytam, czekam na komentarze, dyskutuję, myślami wiele godzin dziennie jestem na blogach :-)
Ufff, dałam radę ;-)
To teraz czas na moje nominacje. Do zabawy zapraszam:
Pannę Kropkę z bloga: http://smakkropki.blogspot.com/
Boniffacy'ego z bloga: http://boniffacy.blogspot.com/
Małgosię z bloga: http://malgosiowy-kram.blogspot.com/
Jeśli ktoś jeszcze chce wziąć udział w zabawie - zapraszam! Jak wspomniałam, tutaj, w Waszym towarzystwie, dopiero się powoli rozkręcam ;-)

A moje pytania do Was?
Napiszcie proszę...:
1. Czy chciałabyś być mężczyzną?
2. Jaki był Twój ulubiony przedmiot w szkole podstawowej?
3. Co Cię najbardziej wkurza u dzieci?
4. Jakie jest Twoje ulubione pomieszczenie w domu?
5. O czym myślisz przed snem?
6. Najbardziej zaskakująca i niespodziewana sytuacja w Twoim życiu?
7. Jak często spoglądasz na zegarek?
8. Z jakimi dodatkami lubisz pizzę?
9. Gdybyś miała samodzielnie zorganizować warsztaty/zajęcia dla dzieci - jaki temat/zakres byś wybrała?
10. Co, kojarzące się ze Świętami Bożego Narodzenia, lubisz najbardziej?
11. Gdzie chcesz być za 10 lat?

***EDIT***
I dziękując Reni za kolejną nominację, z przyjemnością odpowiadam na zadane mi przez nią pytania :-)
1, Lato czy zima?
Lato! Ciepłoluba jestem totalnie!!!
2. "Kura domowa" czy businesswomen?
Kura domowa! Kocham dom, dzieci, sprzątanie, gotowanie, nie mam wielkich ambicji zawodowych i wierzę, że wszystko co najważniejsze w życiu mam w domu :-)
3. Morze czy góry?
Lubię góry ale wybieram morze :-)
4. Espresso czy latte?
Latte... a dokładniej to zwykła kawa z dużą ilością cukru i mleka (bez pianki!). Tak mi się przypomniało jak jako młoda przebojowa kobietka piłam wtedy czarną mocną słodką kawę i mawiałam, że ta kawa oddaje mnie: jestem mocna i słodka! Teraz moja kawa też oddaje mnie: jestem delikatna, dopełniona, słodka :-)
5. Herbata owocowa, czarna czy zielona?
Żadna. Nie lubię herbaty. A jak już czasem się zdarzy to czarna ze świeżą cytryną! Ostatnio też z pigwą ;-)
7. Ulubiony film.
Nie ma takiego, a dokładniej jest ich strasznie dużo :-) Lubię Wielki Błękit , Harry'ego Pottera, Nigdy w życiu, Billy'ego Elliota, Transporter, Mamma mia, bardzo lubię wiele animowanych jak Auta, Ratatuj czy Madagaskar, uwielbiam stare filmy i musicale!
8. Twoje marzenie?
To takie wyjątkowe - niech pozostanie tajemnicą, żeby nie zapeszać ;-) Marzę też o drugim dziecku :-) I o tym abyśmy wszyscy byli zdrowi!
9. Kiedy odkryłaś swoją pasję?
Jeśli mówimy o mojej pasji, o której pisałam wcześniej - o życiu - to dobrych kilka lat temu poczułam, że chcę żyć pełnią życia i korzystać z okazji i szans na każdym kroku a w pełni zaczęłam to robić odkąd pojawił się Synek 3,5 roku temu! Jeśli chodzi o jakąś "namacalną" - jeszcze jej nie odkryłam, w każdym razie lubię różne rzeczy ale u mnie to często jest słomiany zapał ;-)
10. Małżeństwo czy wolny związek?
Małżeństwo - ale tylko z właściwą osobą, co do której uczuć jesteśmy pewni! W innym wypadku ani to ani to nie ma najmniejszego sensu!
11. Wolisz nosić sukienki czy spodnie?
Spodnie! Wygoda, komfort i luz są ważniejsze od elegancji ;-) A najlepiej to mięciutkie, miłe dresy :-P
***EDIT***
Z podziękowaniem za kolejne wyróżnienie od Szybkie gotowanie odpowiadam na kolejną porcję pytań:
1. Co daje Ci prowadzenie bloga?
Oderwanie od szarej rzeczywistości, zostawienie "ku pamięci" kilku moich słów i pomysłów, nowe znajomości oraz możliwość spojrzenia na siebie nieco z dystansu!
2. Jakich potraw nie lubisz przygotowywać?
Nie lubię przygotowywać tych których nie lubię jeść (owoce morza, buraki) oraz sernika (bo jeszcze nigdy mi się nie udał) i lasagne (bo zawsze wychodzi za twarda).
3. Ile czasu dziennie poświęcasz na sprawy związane z blogiem?
Średnio około godzinę, ale różnie to bywa.
4. Ulubiona potrawa?
Makaron z sosem! W najróżniejszych odmianach, serowych, warzywnych, mięsnych, ale pasta - to lubię! I żurek jeszcze :-)
5. Gdy nie gotujesz to...
...też korzystam z życia ;-) Bawię się z Synkiem, spaceruję, dziergam, szyję, czytam... i wiele innych :-)
6. Czego w życiu najbardziej żałujesz?
Że nie miałam szansy (względy zdrowotne) zostać mamą jakieś 10 lat temu a nie dopiero teraz ;-) Do tej pory mogłabym już mieć cała gromadkę ;-)
7. Czego zazdrościsz innym?
Rzadko zazdroszczę, zazwyczaj cieszę się czyimś szczęściem! Jak już zazdroszczę to najczęściej zdrowia!
8. Jakie masz wady?
Długo by pisać ;-) Przede wszystkim jestem niecierpliwa, czasami wybuchowa i straaaasznie się czepiam (ale na pocieszenie - siebie też się czepiam!).
9. Tytuły książek, które możesz polecić?
Prawie wszystkie, które w życiu przeczytałam ;-) Ale np. Lawendowy pył, Katedra w Barcelonie, Akwarium...
10.Najstraszniejsza sytuacja w Twoim życiu?
Strata tętna przez Synka w czasie porodu. Narkoza do szybkiej cesarki, a gdy się ocknęłam nie miałam ani brzucha ani dziecka przy sobie. 3 godziny niewyobrażalnej tragedii w moim sercu. Potem się dowiedziałam, że jest na obserwacji...
11. Gdybyś mogła wybrać dowolny rok kiedy mogłabyś się urodzić - jak to byłaby by data i dlaczego?
Roku nie podam konkretnie, zawsze lubiłam II połowę XIX w. ale jeszcze bardziej średniowiecze! Ach, ci rycerscy rycerze, te zamki, te panny w pięknych szatach z robótkami w ręku! I jednocześnie wciąż jeszcze wielka bliskość z naturą!
***EDIT***
I dziękując za nominację Ewie, odpowiadam na kolejne pytania:
1. Idą Święta. Czego życzysz sobie od Dzieciątka/Mikołaja/Gwiazdora? (w co tam kto wierzy :))
Zdrowia! Dla siebie, Synka i całej rodziny! A poza tym maszyny do szycia i czegoś lawendowego ;-)
2. Choinka żywa czy sztuczna?
Żywa. Od 33 lat co roku pachnie mi w domu igliwiem - cudownie :-)
3. Twoje największe marzenie?
Tajemnica ;-) nie chcę zapeszać ;-) Poza tym marzę o drugim dziecku. O zdrowiu. I kiedyś pojechać w długą podróż na Wichrowe Wzgórza :-)
4.Wg jakiego motta żyjesz?
Nie mam jednego konkretnego, bo to zależy od sytuacji ;-) Staram się żyć dobrze, uczciwie i korzystać z szans jakie daje mi życie. Czasami powtarzam sobie "Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty" (cyt. Z. Nienacki "Pan Samochodzik i straszny dwór") oraz "Nobody is perfect" ("Pół żartem, pół serio")... i wiele innych :-)
5. Gdzie pojechałabyś na wakacje marzeń?
Nie mam szczególnych marzeń podróżniczych. Chciałabym pojechać na Wichrowe Wzgórza, na Sycylię i do Grecji. Ale nie mam ciśnienia ;-)
6. Ulubiony kosmetyk?
Nawilżający balsam do ciała! Najlepiej Dove :-)
7. Koncert czy opera?
I to i to :-) Byle nie za często bo wtedy powszednieje!
8. Wymień 4 cechy, za które lubisz siebie.
Tylko 4? ;-) Perfekcyjne zdolności organizacyjno-logistyczne, wielka miłość do dzieci i do kuchni, słowność i punktualność, szczerość.
9. Wymień 4 cechy, które cenisz u faceta.
Aż 4? ;-) Hmmm... hipotetycznie... byłyby to... opanowanie... konsekwencja... zaradność... opiekuńczość.
10. Jaki film byś poleciła każdemu?
Billy Elliot, Auta, Deszczowa Piosenka...
11. Wolisz spódnice/sukienkę czy spodnie?
Spodnie!!! Miękkie wygodne i koniecznie z kieszeniami na klucze/telefon/chusteczki i samochodziki :-)
***EDIT***
Dziękując Dbającej za kolejne wyróżnienie, "spowiadam się" dalej :-)
1. Ulubiony dzień w roku?
Urodziny Synka :-) One zepchnęły na drugi plan Wigilię Bożego Narodzenia ;-)
2. Oczy czy usta?
Oczy! Zwierciadło duszy ;-)
3. Balsam, mleczko czy masło do ciała?
Wciąż jeszcze balsam, ale ostatnio coraz bardziej skłaniam się do masła do ciała!
4. Rap czy techno?
I to i to :-) Ostatnio i tego i tego rzadko słucham, ale z oboma gatunkami mam przemiłe wspomnienia związane :-)
5. Gdy słyszę "mężczyzna" myślę...?
Drań. To na początek. Potem myślę mięczak i słabeusz. A potem dopiero moge pomyśleć o jakimś konkretnym :-P
6. Jeżeli niezdrowe jedzenie to tylko...?
Hmmm... trudno powiedzieć, bo uwielbiam zdrowe :-) Nie jem słodyczy, tłustego, smażonego, przekąsek... Może z tych mniej zdrowych to duża słabośc do wszelkich serów żółtych i pleśniowych a to przecież jednak tłuszcz ;-)
7. Ulubiony babski film?
Mnóstwo mam takich :-) Na pewno "Nigdy w życiu", "Mamma mia" i "Listy do M." :-)
8. Nie mogę przestać słuchać..?
Ciszy! W głośmym, miejskim życiu ze szczebiocącym Synkiem u boku - bardzo mi jej brakuje i nasycam się każdą jej chwilą :-)
9. Wieczór stracony to wieczór bez...?
Przytulania z Synkiem :-) Ale też bez serialu CSI: Kryminalne zagadki Miami i bez robótki na drutach :-)
10. Każdy dzień zaczynam od...?
Kawy i papierosa, ale nie mówcie nikomu ;-)
11. Marzę, by choć na chwilę...?
Przestać się martwić o przyszłość mojego dziecka!
***EDIT***
I zmierzam się z kolejnym wyróżnieniem od marty - za które bardzo dziękuję :-)
1. Miesiąc Twoich urodzin?
Maj - to już niedługo :-)
2. szpilki czy trampki?
Adidasy :-) Przede wszystkim buty wygodne, a potem patrze jakie ;-) Choć szpilek się już w zyciu nanosiłam z lubością wiele lat i trochę mam już ich dosyć ;-)
3. Szczęśliwa liczba?
Nie mam takiej konkretnej, jak już to 26 :-)
4. Ulubiona bajka z dzieciństwa?
Wymyślona i opowiadana przez moją Babcię  - bajka o Mamie Zajączkowej i Małych Zajączkach :-)
5. Ulubione czasopismo?
Aktualnie nie mam czasu na czasopisma... Kiedyś uwielbiałam Forbesa, Newsweek, nigdy nie czytałam regularnie "babskich" z kolei...
6. Nie lubię...
Chamstwa, owoców morza i latać samolotem :-)
7. Ulubiona książka?
Mnóstwo takich! Regularnie jednak wracam do całego cyklu Jeżycjady na przykład :-)
 8. Jakiej muzyki najczęściej słuchasz?
Nie mam wielkiego przywiązania do muzyki, lubie słuchać ciszy :-) Ostatnio najczęściej jednak jest to RMF Classic ze szczególnym uwzględnieniem muzyki filmowej :-)
9. . Marzysz o podróży…
Na Wichrowe Wzgórza! I podróży w czasie - do średniowiecza :-)
10. Ranny ptaszek czy nocny marek?
Zdecydowanie nocny marek! Gdybym nie musiała, nie zwlekałabym się z łóżka przed południem :-P
11. Ulubiony film?
Wiele takich jest... Choćby Ojciec Chrzestny czy Wielki Błękit :-)