W sanatorium dzieci się nudzą... - część 2 Auta

         Jak już pisałam, w czasie długich lub chorowitych wieczorów w sanatorium wymyślaliśmy mnóstwo zabaw i atrakcji. Jedną z nich, było robienie (wtedy akurat na prezent dla Dziadków z okazji Dnia Dziadka!) samochodzików z rolek po papierze toaletowym. Dzieciaki świetnie się bawiły i ja też :-)
           Do wykonania autka będziemy potrzebować:
 


- rolkę po papierze toaletowym
- papier kolorowy
- plastelinę
- farby
- dwie słomki od napojów
- cztery zakrętki od butelek
- klej
- nożyczki
- ewentualnie plastikową przezroczystą butelkę
- ewentualnie wykałaczkę i kawałek folii aluminiowej

Najpierw w położonej poziomo rurce wykonujemy w dolnej części czymś ostrym (czubkiem nożyczek, nożem...) dwie pary otworów o takim przekroju aby swobodnie przeszły przez nie równolegle słomki. Przekładamy słomki przez stworzone dziurki i otrzymujemy coś takiego (w celach prezentacyjnych pionowo):
 
 
Następnie przycinamy słomki na odpowiednią długość i za pomocą plasteliny (ewentualnie innej masy plastycznej, ostatecznie mocnego kleju) mocujemy na ich końcach koła - zakrętki od butelek (powinny być równej wielkości). Z papieru kolorowego wycinamy dwa koła o średnicy naszej rurki po papierze i w najwygodniejszy dla nas sposób (my używaliśmy już kleju, plasteliny i taśmy klejącej i tą ostatnia polecamy) mocujemy na obu końcach rurki zakrywając otwory - to będzie klapa silnika i bagażnika ;-)
 


Następnie w ruch idą farby i w dowolny sposób malujemy nasz automobil. Generalnie ta najprostsza podstawowa wersja już jest skończona :-) Dla "zaawansowanych" możemy dołożyć szybę (z przezroczystego plastiku - ja użyłam butelki - wycinamy odpowiedni kształt, w przedniej części rurki robimy nacięcie ostrym nożykiem i wsuwamy w niego wycięty kształt szyby. Można zrobić lusterko - wbijamy patyczek (wykałaczkę) a na nim z folii aluminiowej przyczepiamy "lusterko" :-) Można również z pozostałego kawałka słomki zrobić rurę wydechową, można dokleić "światła" także z folii aluminiowej na przykład, z drucika kierownice i co kto tam sobie jeszcze zamarzy. Wesołej zabawy :-)
 





Inna bajka... ;-)

       Dziś chcę Wam powiedzieć o Pięknym Miejscu. O miejscu jak z bajki... O Czarodziejkach, które zaczarują Wasz świat! O miejscu z dobrym duchem, z dobrą dusza i z sercem. O wielkiej pasji.
       To miejsce z innej bajki to Pstryku-Smyku - Fotografia Kreatywna Dzieci. Słyszałam o nich, czytałam, pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne... ja jednak nie miałam ani pieniędzy ani okazji aby zafundować mojemu Smykowi sesję jak z bajki... Wtedy wzięliśmy udział w konkursie organizowanym na funpage'u Pstryku-Smyku (konkursy różne zresztą organizują regularnie, dopiero co zakończył się wielki konkurs z trzema głównymi Zwycięzcami, a wkrótce na pewno będą kolejne!) i zostaliśmy zaproszeni na bezpłatną Mikołajkową sesję zdjęciową :-) Moja radość była ogromna, bo lubię dobre zdjęcia, sama się z aparatem nie rozstaję, jednak ja w tej kwestii jestem całkowitą amatorką i nie mam ambicji wzbicia się na wyżyny tej sztuki ;-) ze mnie to taki bardziej dokumentalista-realista ;-)
        W dniu sesji, zmarźnięci w mroźne grudniowe przedpołudnie, po telepaniu komunikacja miejską z dwoma przesiadkami, dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy... i znaleźliśmy się w innej bajce!!! Przywitała nas pani Aneta - przesympatyczna, przemiła i z rewelacyjnym podejściem do dzieci! Sceneria jaką zobaczyliśmy była również jak z innej bajki w porównaniu z ponurym i mroźnym nastrojem za oknem - kolorowe balony, pastelowy elegancko ozdobiony stół suto zastawiony pysznościami, słodyczami i gorąca herbata dla nas :-) Mój mały Smyk, podekscytowany wielkim wydarzeniem chyba jeszcze bardziej niż ja, zabunkrował się pod stołem ze swoimi autkami... i poczuł się jak w domu ;-) Mi wykonano profesjonalny, naturalny makijaż (rzadko się maluję, więc dla mnie to też święto!) i oswajalismy teren w studio za ścianą.
         Sesja miała być Mikołajkowa, był Mikołaj, jednak mój Smyk, delikatnie mówiąc, nie był nim kompletnie zainteresowany! Dla pani Anety nie był to najmniejszy problem, a dowiedziawszy się, że jako samodzielna mama na zdjęciach uwieczniam zazwyczaj samego Synka, zgodziła się wykonac nam kilka zdjęć, na których wreszcie będziemy razem :-) Mój mały Smyk jednak, pozbywszy sie Mikołaja, był zainteresowany głównie kolorowymi balonami, których było mnóstwo... bawiłam się razem z nim, w najbardziej naturalny sposób, jak robimy to zawsze w domu, z wygibasami, wygłupami... Nikt nie był do niczego zmuszany, wszystko działo się całkowicie naturalnie! Właśnie za ta naturalność Pstryku-Smyku zyskuje w moich oczach ogromny plus! Ja nie jestem księżniczką z bajki, Synek to niezły zawadiaka, stanie w jednym miejscu i jednej pozycji jest dla nas niemożliwe bo jesteśmy oboje w ciągłym ruchu! I właśnie tą naturalność pani Aneta oddała w swoich zdjęciach.
 


Tak, to właśnie my - tacy jak jesteśmy naprawdę :-) Dla mnie to zdjęcie jest wyjątkowe, urocze, piękne i oddaje prawdę o nas :-) Pani Aneta właśnie to uchwyciła! Jestem tym bardziej pełna podziwu, że Smyk bez przerwy poruszał się po całym studio a ja razem z nim i uchwycenie takich momentów to nie lada wyczyn ;-) Podziwiam i dziękuję!
 
         Pstryku-Smyku jednak, specjalizuje się nie w naturalnych sesjach dla samotnych matek z dziećmi ;-) a w spełnianiu dziecięcych marzeń! Pani Aneta dobrze wie, co znaczy być księżniczką z bajki, małym piratem, królewiczem... Każdy z nas kiedyś był dzieckiem, część z nas jest rodzicami małych Marzycieli, a pani Aneta jest właśnie Dobrą Wróżką, która spełnia bajkowe dziecięce marzenia! Perfekcyjnie organizuje scenerię, zapewnia piękne kostiumy i rekwizyty, ma oryginalne, w pełni skoncentrowane na marzeniach dziecięcych, pomysły i scenariusze, bardzo dobrze rozumie te marzenia i w cudowny sposób je spełnia! Przejrzyjcie piękne zdjęcia na stronie internetowej Pstryku-Smyku, na ich funpage'u i zachwyćcie się każdym z nich! Duże doświadczenie i profesjonalizm, w połączeniu z pasją i wielkim wyczuciem i zrozumieniem - to właśnie Pstryku-Smyku! I pamiętajcie: marzenia się spełniają! A jedno z marzeń Waszych dzieci możecie spełnić z pomocą pani Anety :-)
         Dla mnie osobiście ogromnie istotne jest również zaangażowanie w akcje charytatywne, jak ostatnio choćby wydanie kalendarza w akcji Bajeczne Dzieci. A moje zaufanie i sympatię dla Pstryku-Smyku buduje ich współpraca i obecność w wielu bliskich rodzicom miejscach. Pstryku-Smyku nie jest anonimowe, nie idzie w ilość a w jakość i ma wielkie serce :-)
          Mój Smyk ma piękne marzenia. I chcę je spełniać. Także z Pstryku-Smyku! Ale poczekam, aż będzie w stanie choć minutę usiedzieć w miejscu ;-)

Macie piękne marzenie? Pstryku-Smyku jak Dobra Wróżka je spełni :-)


Dan Cake - część 2 Tort

           Kolejnym prezentem w paczce od Dan Cake był spód tortowy ciemny. Lubię robić torty. Synek uwielbia wymyślać ich smaki i sposób dekoracji. Z wielką chęcią więc zabraliśmy się za testowanie :-)



           Zawsze do tej pory biszkopt do tortu piekłam samodzielnie według przekazanego mi przez Mamę przepisu. Jednak w związku z tym, że zazwyczaj się spieszyłam, biszkopt wychodził różnej jakości i nigdy nie byłam zadowolona w pełni z jego puszystości. Gotowe spody do tortów to wielka wygoda. Dzięki nim przygotowanie tortu to kwestia kilkunastu-kilkudziesięciu minut w zależności od tego jaki krem i ozdoby wymyślimy ;-) Ciemne spody do tortu wykorzystałam do przygotowania "tortu bananowego" dokładnie według zamówienia mojego Synka ;-)
            Najpierw zrobiłam bananowy krem do tortu. Nigdy takiego nie robiłam, a po przeszukaniu internetu zdecydowałam się na przepis na "krem bananowy inny" (zaczerpnęłam stąd: KLIK). Podana ilość składników wystarcza na naprawdę bardzo dużą ilość kremu, więc jeśli robicie mały torcik zróbcie mniejszą ilość według podanych proporcji (albo zostanie kemu, który możecie podać sam, jako deser, z owocami czy bakaliami!). 
            Najpierw 4-5 bananów (w zależności od wielkości) kroimy w plasterki i skrapiamy sokiem z 1 cytryny (aby nie ciemniały), dodajemy do nich 400g gęstego jogurtu naturalnego i dokładnie miksujemy na gładką masę.


Następnie 6 łyżeczek żelatyny rozpuszczamy w 1/4 szklanki gorącej wody i odstawiamy do wystygnięcia. 0,5 litra schłodzonej kremówki ubijamy z kilkoma (do smaku) łyżeczkami cukru pudru. Do masy bananowej wlewamy wystudzoną żelatynę, dokładnie miksujemy, a następnie po trochu dodajemy bitą śmietanę, delikatnie mieszając puszystą masę. Wstawiamy do lodówki aby nieco stężała.

          W tym czasie przygotowujemy spody do tortu. Spody Dan Cake, które otrzymałam okazały się niezwykle smaczne i odpowiednio puszyste, jedyne na co radzę zwrócić uwagę to delikatne ich otwieranie i rozdzielanie po otwarciu paczki, bo - przynajmniej w moim przypadku - były nieco sklejone i musiałam je bardzo delikatnie rozdzielać aby się nie porwały. Najpierw każdą warstwę z obu stron delikatnie nasączam. Nasączać można czym się chce: dla dorosłych proponuję aromatyczne alkohole rozcieńczone wodą, np. wiśniówka czy wermut; dla dzieci nie używamy alkoholu, a płyn do nasączenia może być np. mocną aromatyczną herbatą lub po prostu wodą rozrobioną z jakimś aromatem do ciast :-) 



Na pierwszy z nasączonych spodów nakładamy pierwszą warstwę... czego? Co lubicie :-) Ja zazwyczaj używam kwaskowatej marmolady wieloowocowej dla zrównoważenia słodkiego smaku tortu i kremu. Rozsmarowujemy niezbyt grubą warstwę na pierwszym spodzie:


Na to kolejna warstwa ciasta i tu proponuję warstwę kremu. Synek zażyczył sobie kategorycznie aby był w kolorze fioletowym, więc użyłam barwnika spożywczego, ale jeśli ktoś ma jagody może ich oczywiście użyć, albo pozostawić krem w niezmienionej barwie ;-) 


Na to już ostatnia warstwa biszkoptu i całość z zewnątrz smarujemy gotowym kremem bananowym. 


Krem wyrównujemy specjalną szpatułką (lub szerokim nożem, jak ja to zrobiłam), można też od razu wyznaczyć na wierzchu równe linie podziału... za pomocą nitki :-)


Tort dekorujemy wedle uznania, ja użyłam do tego półplasterków bananów, wykorzystałam także pozostałości (Synek od razu sam zjadł ponad pół paczki) bezików, które również od Dan Cake otrzymałam (Synek gorąco poleca! według mnie też rozmiar jest idealny zarówno do jedzenia jak i ozdabiania tortu!):


Gotowy tort bananowy, specjalnie na zamówienie Synka, z ogromną pomocą Dan Cake wykonany, wyglądał tak:


Polecamy zarówno odpowiednio puszyste i odpowiednio słodkie spody do tortów Dan Cake, idealne beziki Dan Cake, jak i właśnie taki bananowy sposób ich wykorzystania :-)






Blogowe zabawy

I znów ku mojemu miłemu zaskoczeniu zostałam nominowana do kolejnej blogowej zabawy. To bardzo miłe - dziękuję bardzo :-) Szczerze przyznaję, że mam opory przed publicznym "obnażaniem się" tu na blogu, ale co mi tam, spróbuję ;-)
 
Jest to wyróżnienie:


Zasady powyższego wyróżnienia:
każdy nominowany blogger powinien:

1. podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,
2. pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu,
3. ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie,
4. nominować 15 blogów, które jego zdaniem na to zasługują,
5. poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.


No to zaczynamy ;-)

1. Jestem niepoprawną gadułą, buzia mi się nie zamyka, ale ograniczam się wyłącznie do tematów, na których się znam i którymi się interesuję.
2. Nie lubię słodyczy - jadam sporadycznie, ale mój ulubiony smak to kwaśny! Za cytrynę, ogórki, żurek - dałabym się pokroić :-) I wcale nie mam kwaśnej miny ;-)
3. Panicznie, dosłownie panicznie, aż do utraty przytomności, boję się węży, nawet tych w telewizji czy książce! Ale nie mam nic przeciwko żabom, myszom czy pająkom :-)
4. Tytuł magistra, na piątkę z wyróżnieniem rektora, obroniłam 4 dni przed porodem, mając 30kg na plusie i ledwie chodząc na nogach ;-)
5. Przed maturą z babskiej ciekawości udałam sie do "poradni zawodowej", gdzie po różnych testach okazało się, że mam największe predyspozycje aby być: adwokatem (nie chciało mi się wtedy tyle uczyć), dziennikarzem prasowym (no to piszę, piszę... na blogu!) lub psychologiem.
6. Mimo kilku podejść, nigdy nie udało mi się upiec dobrego sernika - albo sie przypalał albo był rozpaćkany zawsze :-/
7. Uwielbiam lawendę i wszystko co lawendowe: smak, zapach, kolor, zawsze i wszędzie i w każdej postaci :-)

A nominuję (kolejność przypadkowa) następujące osoby:
1. Ania
2. Kropka
3. Elusiek
4.  mordoklejka838
5. Dbająca
6. Emma
7. Bodzinka
8. Kaczmarta
9. e.w.g
10. reni
11. Nessie
12. MIA
13. JackiPlacki
14. Mariolka
15. asiolek

Jeszcze raz dziękuję za wyróżnienie i zapraszam do zabawy!



Zrób sobie... rycerza :-)

Tak, wiem wiem, karnawał właśnie się kończy, dziś ostatki, może post nie jest "na czasie", ale dopiero teraz mogę go napisać. Post o moim małym Rycerzu :-) Synek już rok temu koniecznie chciał się przebierać za rycerza, jednak z powodu chorób nie byliśmy na żadnym balu karnawałowym, wtedy w żłobku też takich nie urządzali, więc tylko na "po domu" na szybko wytworzyłam mu rycerskie przebranie, takie oto:
 


W tym roku bal karnawałowy w przedszkolu ominął nas z powodu pobytu w sanatorium :-( Bal w pobliskiej kawiarence dla dzieci również nas ominął. Ale udało się w końcu dotrzeć na Bal Karnawałowy w ramach Misiowych Poranków w kinie Luna :-) Synek - oczywiście - chciał być rycerzem. Nie stać mnie na kupowanie co roku nowych strojów karnawałowych, poza tym uważam, że to fajnie mieć coś wyjątkowego, zrobionego - choćby i niedoskonale - na własne zamówienie, dokładnie po swojemu :-) Dlatego zgromadziłam zapas tektury, kartonu i podobnych surówców, zaopatrzyłam się w srebrną farbę w spreju,, kilka metrów wąskiej gumki i krepinę srebrną i różową :-)
 


Najtrudniejszy do wykonania jest hełm rycerza, ja w tym celu, w już sprawdzony rok temu sposób, użyłam plastikowej miseczki :-) Za pomoca mocnej taśmy klejącej okleiłam ją odpowiednio przyciętą tekturą:
 
 


       Następnie od wewnątrz przymocowałam (również taśmą klejącą) gumkę aby hełm przytrzymywał się pod brodą mojego rycerza i nie spadał ;-) Całość okleiłam srebrną krepiną, którą związałam na czubku nitką, przyklejając różowy "pióropusz" zgodnie z zamówieniem mojego Rycerza ;-) Na środku nad czołem dokleiłam wycięty z tektury i pomalowany srebrbną farbą ochronny pasek na nos :-P Tym razem zrezygnowałam z przyłbicy - dla wygody - ale można i ją wykonac z odpowiednio przyciętej miękkiej tektury, pomalowanej na srebrno i za pomoca kawałka drutu lub gumki przymocowanej do tektury mniej więcej na wysokości uszu (tak zrobiłam w zeszłym roku).
         Z dużych kawałków tektury wycięłam kształt zbroi i po pomalowaniu na srebrno związałam na ramionach i na bokach kawałkami gumki. Nagolenniki to również kawałki tektury pomalowanej na srebrno i przywiązanej gumkami. Z pomalowanej na srebrno tektury powstał również miecz i tarcza mojego Rycerza. Całość rycerskiej zbroi, założona na szarą bluzeczkę, szare rajstopki i szare rękawiczki (dodatkowo na rękach ozdobione "mankietami" ze srebrnej krepiny przywiązanej po prostu gumką) prezentuje się tak (tu jeszcze z przyłbicą, z której później zrezygnowaliśmy i nie podciętym kształtem zbroi):
 
 
I później, już na samym balu:
 

Dla małych Rycerzy - dziś ostatnia szansa balowania w tym karnawale! A kto nie zdąży - niech szykuje się na ryxcerski bal juz za rok :-)




Zupa z kukurydzy

           Od kilku dni mój Mały Smakosz prosił o zupę z kukurydzy. Nigdy takiej nie robiłam, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz ;-)  Ja za kukurydzą jakoś specjalnie nie przepadam, ale Synek uwielbia i chyba w przedszkolu ostatnio taką mieli. Nie chciałam gotować "zwykłej" zupy na włoszczyźnie z dodatkiem kukurydzy, tylko szperałam w internecie w poszukiwaniu oryginalnych wyjątkowych przepisów. Najbardziej zainspirował mnie ten przepis (KLIK) ale moja zupa była jednak odmienna, zrobiona po swojemu ;-) I bardzo nam smakowała, więc dzielimy się naszym przepisem :-)
            Najpierw przygotowujemy bulion drobiowo-warzywny, mięso drobiowe (ja użyłam 3 skrzydełka, mogą być także korpusy czy udka...) zalewamy zimną wodą, doprowadzamy do wrzenia i na wolnym ogniu gotujemy około 30 minut, w międzyczasie dodając pokrojoną włoszczyznę (ja z oszczędności czasu i wygody użyłam z mrożonki - pół paczki). Następnie dodajemy 1,5 puszki kukurydzy po odsączeniu zalewy oraz drobno starty świeży imbir (około 2 łyżeczki; ostatecznie można dodać sproszkowany) i nadal gotujemy na wolnym ogniu przynajmniej 15 minut - do miękkości; można dla smaku dodać zeszkloną cebulkę również, ale my nie lubimy. Dodajemy przyprawy w ilości wedle własnego uznania: pieprz cytrynowy, kurkuma, gałka muszkatołowa. Pod koniec gotowania zabielamy zupę, ja użyłam do tego jogurt naturalny, ale może być śmietana czy mleko ;-) W tym czasie na dobrze rozgrzanej patelni układamy cieniutkie wąskie paski boczku wędzonego i mocno przysmażamy az będą chrupiące z obu stron! Zupę miksujemy wedle uznania całkowicie gładko lub z większymi grudkami. Na talerz nakładamy zupę, na to paski boczku i ziarna pozostałe w 0,5 puszki kukurydzy. Zupę można tez oczywiście podac z grzankami. Smacznego :-)
 


Dan Cake - część 1 Tartaletki

        Jakiś czas temu od znanej firmy Dan Cake, otrzymałam do testowania cały zestaw najróżniejszych pyszności. W paczce były słodkości i różne półprodukty, wszystko już wykorzystałam, a teraz w kilku wpisach chętnie zrelacjonuję!
          W związku z okresem karnawałowym, sprzyjającym imprezom, gościom, spotkaniom towarzyskim, na początek wspomnę tartaletki - półprodukt firmy Dan Cake usprawniający przygotowanie poczęstunku dla gości :-) Otrzymałam paczkę babeczek z kruchego ciasta, o lekko słonym smaku, do przygotowania wytrawnych tartaletek:
 
 


         Generalnie lubię samodzielnie przygotowywać wszystkie potrawy. Jednak po pierwsze aktualnie nie posiadam żadnych foremek do upieczenia tartaletek, po drugie jako samodzielna mama, zapracowana, zalatana i w dodatku aktualnie chora, czasami nie mam ani czasu ani siły przygotowywać jedną potrawę długimi godzinami... Myślę, że te babeczki to (nawet dla najbardziej zagorzałych kucharzy i kucharek, nawet dla tych którzy uwielbiają i mają czas pichcić, ale nawet im się czasami zdarzają "sytuacje awaryjne") fantastyczne "koło ratunkowe", gdy na przykład, w ostatniej chwili dowiadujemy się o wizycie gości, nie mamy siły czy czasu przygotować wystawnego posiłku albo po prostu (co każdemu, nawet najlepszemu się zdarza) coś nam w kuchni się nie uda i musimy się czymś ratować ;-)
          Jak wspomniałam wiele rzeczy lubię tworzyć samodzielnie od podstaw, ale tartaletek nie robię i jak się okazuje na razie robić nie będę - przekonałam się do tych od Dan Cake :-) To bardzo wygodne rozwiązanie, a przy okazji smaczne i niedrogie. Do tego na stole wyglądają pięknie i oryginalnie, w porównaniu z możliwością podania np. zwykłych kanapek czy byle jakiej zapiekanki - to prawdziwa uczta dla zmysłów :-) Ogromną wygoda jest też rozmiar tartaletek - takie akurat na 1-2 kęsy!
           Choroba nieco zmąciła moje zmysły smaku i węchu, ale wspierając się rodziną przetestowałam tartaletki na wszystkie strony ;-) Zostało orzeczone, że są smaczne, ciekawe i kolorowe i nawet mój Mały Synek z chęcia pałaszował :-) Zastanawiając się jak wypełnić wdzięcznie wnętrze takiej babeczki, najpierw przychodziły mi na myśl sałatka jarzynowa, sałatka z tuńczyka czy sałatka meksykańska (z czerwoną fasolą, kukurydzą i pikantnym sosem). Oczywiście można i tak, ale wydało mi się to zbyt proste i banalne ;-) Musiałam pomyśleć nad czymś innym. Na początek skusiłam się na wypełnienie z pasty jajecznej (jajko na twardo, masło, słodka papryka w proszku, sól, pieprz) i tak powstały pierwsze babeczki (koniecznie wypełnione bardziej niż po brzegi, na specjalne życzenie Synka!):
 


Mini-babeczki zniknęły natychmiastowo, jednak mi wydały się jakies takie "zimne" i nadal banalne. Pomyślałam, że skoro takie są za "zimne" to przygotuję coś na ciepło :-) I zgodnie z upodobaniami kulinarnymi Synka przygotowałam tartaletki "zapiekankowe" (plasterki szynki, na tym podsmażone pieczarki z cebulką, posypane tartym serem żółtym, zapieczone przez kilka minut w piekarniku i podane z keczupem):
 


I już wiem, że "zapiekankowe" babeczki to będzie u mnie hit kinderbali (bo takie się u nas zdarzają) - dzieciakom smakują bardzo, przygotowuje się bardzo szybko (około 15-20 minut), są bardzo wygodne bo takie na dwa kęsy akurat, więc nie zostają nadgryzione kawałki jak na przykład w przypadku podania całej zapiekanki. Dla mnie smak to również prosty, ale dzieci zasmakowały w tego rodzaju babeczkach :-)
      Mając na uwadze również mięsożerców ;-) postanowiłam przygotować coś dla nich. Kolejnym sprawdzonym nadzieniem była pasta z cielęciny z marchewką i grzybami suszonymi (ugotowałam wcześniej coś a'la gęsty gulasz, doprawiając gałka muszkatołową, która według mnie wybitnie pasuje do cielęciny i potem zmiksowałam to na gładką pastę):
 


Tartaletki z cielęciną wyszły pyszne, aromatyczne i sycące! Można podawać je zarówno na zimno (jakgdyby z pasztetem) jak i na ciepło, zapieczone przez 1-2 minuty tylko dla podgrzania. Na koniec przygotowałam mojego faworyta, czyli tartaletki z gruszkami i serem pleśniowym (gruszki z niewielką ilością cukru i goździków przegotowałam dłuższą chwilę, przykryłam serem pleśniowym i zapiekłam; całość można posypać orzechami - ale ja mam alergię na orzechy więc tego nei zrobiłam):
 
 
 
 
I tutaj dosłownie - niebo w gębie! Każdy kto spróbował - ze mną na czele - zachwycał się smakiem, konsystencją, aromatem! Ten pomysł na tartaletki uważamy za najlepszy i na pewno pojawi się na niejednej z moich imprez czy ugości niejednego z moich gości :-) Miałam jeszcze pomysł na wypełnienie tartaletek musem z kukurydzy i odzobienie smażonym boczkiem, ale niestety część opakowania dotarła do mnie pokruszona... w końcu to kruche babeczki ;-) 



W sanatorium dzieci się nudzą - część 1 Kwiatki

           Nasz pobyt w sanatorium, zarówno atrakcje jak i panujące tam warunki, postaram się opisać w osobnym poście, bo za dużo by pisać ;-) Na razie tylko wspomnę, że wieczorami, w czasie chorób czy choćby niepogody (gdy już wszystkie 3 pary butów i 3 kombinezony przemoczone na wylot schną na kaloryferze...) dzieci w sanatorium się nudzą... wtedy wkraczałam ja, ochrzczona przez współkuracjuszy "Świetliczanką", "przedszkolanką", "animatorką" czy "panią Kapitan" ;-) a to przez dzieci bo nosiłam kapitańską piracką czapkę w czasie zabaw z dziećmi ;-) Zabaw było mnóstwo! Znudzone dzieci były zachwycone choćby zwyczajnym puszczaniem baniek (niektóre nie wiedziały, że za pomocą płynu do mycia naczyń i słomki od napojów można zrobić bańki - myślały że można je tylko kupić w sklepie!), budowaniem konstrukcji i węży ze słomek, a zabawa kolorowymi kulkami budziła dziką ekscytację!
              
             Z okazji przypadającego w tym czasie Dnia Babci robiliśmy z dziećmi (i nie tylko) Kwiatki. Na szczęście w pobliżu był nieźle zaopatrzony sklep papierniczy więc zaopatrzyłam się w dużo kolorowej krepiny i zabawy było co niemiara :-) Babciom kwiatki zostały wręczone, ale to nie jedyna okazja z jakiej można je robić ;-)

Przygotowujemy:
- dużo kolorowej krepiny
- słomki (takie od napojów)
- klej
- nożyczki
- taśmę klejącą
- watę (lub chusteczki higieniczne albo ścinki krepiny)


Zaczynamy od zrobienia środka kwiatka, czyli robimy z waty (lub czegoś innego miękkiego) kuleczkę i owijamy dokładnie kawałkiem krepiny w wybranym kolorze:


Za pomocą taśmy klejącej powstały "środek" przyklejamy do górnej części słomki:




Następnie z całej, nie rozwiniętej rolki krepiny, odcinamy około 7cm i nacinamy w dowolnie wybrany kształt "płatków":


Po wycięciu rozwijamy (mi płatki wycięte z całej rolki wystarczają na 2 kwiatki - ale robimy według uznania!). Dolną, nie naciętą część smarujemy klejem i owijając warstwowo oklejamy płatkami nasz "środek":



Po owinięciu i ucięciu pozostałej części, smarujemy klejem słomkę-łodyżkę i oklejamy po skosie paskiem zielonej krepiny:


I kwiatek gotowy :-) Voila! Można delikatnie palcami rozchylić płatki. Można dokleić listki do łysej łodyżki, ale wtedy niewygodnie się trzyma więc my nie doklejamy ;-)


Kwiatek jest równie piękny w bukiecie:


Jak i solo:


Wszystkim tęskniącym za wiosną (i nie tylko) polecam tą zabawę :-) A już niedługo pokażę jakie odjazdowe autka robiliśmy na Dzień Dziadka :-)